środa, 24 września 2014

Chapter 8

  "Twe słowo pomaga mi powstać, a cisza jest gorsza niż brak tlenu.
Twój dotyk pomaga mi sprostać temu, czemu bez ciebie bym nie mógł."

 SKOMENTUJ JEŚLI CZYTASZ CHOCIAŻ KROPKĄ
TAK, KLĘKAM PRZED TOBĄ

*oczami Caroline*
Jestem naprawdę padnięta. Pracowanie na planie sesji zdjęciowej to świetne doświadczenie ale miałam na dzisiaj wszystkiego dość. Ledwo skupiałam wzrok na drodze.
Skręciłam w moją ulicę. Pusto. W miarę jak zbliżałam się do domu, coraz wyraźniej rysowała mi się sylwetka jakiegoś mężczyzny. Nie zwróciłam na to uwagi. Nagle pojawiła się za nim ciemna postać a mężczyzna padł na kolana. Z moich ust wydobył się pisk przerażenia i momentalnie zahamowałam. Byłam w odległości kilku metrów od niego ale odruch był silniejszy. Wyskoczyłam z samochodu i puściłam się biegiem w kierunku mężczyzny zwijającego się na chodniku.
To był blondyn. I wyjątkowo młody.
Padłam obok niego na kolana, serce łomotało mi w piersi. Nigdzie dookoła nie było widać żywej duszy, a przecież wyraźnie widziałam ze ktoś go uderzył!
-O Boże, nic Ci nie jest? O matko! –głos mi się trząsł.
Chłopak mrugał zawzięcie próbując skupić wzrok, ale tylko jęknął.
 -Słyszysz mnie? Halo? – próbowałam przedrzeć się do jego świadomości przyćmionej bólem. Z tego co widać, oberwał też w twarz. Wzrok chłopaka stawał sie coraz bardziej nieobecny.
-Halo! Mów do mnie! NIE, nie, nie, NIE MDLEJ, mów do mnie! – podniosłam głos.
-Boże przenajświętszy ! –usłyszałam za sobą głos mojego sąsiada, pana Greena. – Co tu się stało?
-Niech pan przyniesie z mojego samochodu mój telefon, trzeba zadzwonić po pogotowie! Szybko! – oddychałam głośno i ciężko. Chłopak był pół-świadomy tego co się dzieje.
-Żadnego pogotowia. – usłyszałam zachrypnięty jęk. Chłopak powoli dźwignął się do pozycji siedzącej  zaciskając powieki.
-Nie ruszaj się! Zaraz zabiorą Cię do szpitala. – położyłam ostrożnie dłonie na jego barkach.
-Nie jadę do żadnego szpitala. – zaprotestował ostro próbując się podnieść.
- Jezu, nie wstawaj! – byłam bezradna. Wstał z moją pomocą na nogi.
-Kurwa, moje oko. – syknął.
-Musi obejrzeć Cię lekarz. – powiedziałam twardo przytrzymując go.
Spojrzał na mnie w końcu. Nagle zrobił wielkie oczy. Co jest? Aż tak źle wyglądam?
-Przepraszam, nie mogłem go znaleźć. ..- pan Green pojawił się obok nas. Wywróciłam oczami. Jasne, dzięki panie Green, teraz będzie pan miał na sumieniu życie młodego chłopaka, który nie chce jechać do szpitala.
-Niepotrzebnie. – rzucił blondyn. Co?


*oczami Luke`a*

Niech pan przyniesie z mojego samochodu mój telefon, trzeba zadzwonić po pogotowie! Szybko! – usłyszałem znajomy głos. JAKIE POGOTOWIE, NIE KURWA.
-Żadnego pogotowia. –udało mi się odezwać. Z trudem usiadłem. Cholera, jak boli. Jak dorwę tego skurwysyna, który mi to zrobił, to pożałuje, że się urodził. Dziwnie się czułem. Oprócz wszechogarniającego bólu, nie mogłem skupic wzroku. To trochę jakbym był w jednej sekundzie przytomny a w durugiej juz nie. I tak co chwila od nowa. 
-Nie ruszaj się! Zaraz zabiorą Cię do szpitala. – poczułem czyjś dotyk na moich barkach.
-Nie jadę do żadnego szpitala. – uciąłem ostro chociaż nadal nie mogłem pozbyć się uczucia niestałej świadomości.
- Jezu, nie wstawaj! – znowu jęk. Zignorowałem te protesty i opierając się na jej ramionach, stanąłem na nogach. W głowie mi huczało, a oko piekło niemiłosiernie.
-Kurwa, moje oko. – syknąłem.
-Musi obejrzeć Cię lekarz. – ten sam głos. No kurwa.
Spojrzałem w końcu na drobną osobę, która utrzymywała mnie z trudem w pozycji pionowej. Obraz się powoli ustabilizował i wyostrzył.
O cholera, Caroline.
-Przepraszam, nie mogłem go znaleźć. ..- jakiś mężczyzna pojawił się obok nas. CO?
Miał w dłoni telefon. Fakt, chciała dzwonić po pogotowie. O nie, tylko nie to. Próbowałem skupić myśli. LOGIKA, LUKE, SZYBKO.
John jak się dowie że oberwałem to natychmiast pójdzie na warunki Bricksa. Nie ma takiej opcji.
Poza tym, włamali się do jej domu. Muszę wiedzieć po co, co zabrali, a może co zostawili?
-Niepotrzebnie. – rzuciłem to starszego mężczyzny.
W mojej obolałej głowie zaświtał pomysł. Ale biorąc pod uwagę cholerny ból, który czułem wszędzie, nie będzie to łatwe. Wyprostowałem się, próbując się nie krzywić i puściłem ramię dziewczyny. Chciałem udowodnić, że mogę sam ustać. Wytrzymaj Luke, jeszcze trochę.
-Musi go obejrzeć lekarz. – mężczyzna nie ustępował.
Zamknij się stary zgredzie.
-Mogłabyś mi pomóc? – zwróciłem się bezpośrednio do dziewczyny. Jej ciemne oczy były pełne strachu a teraz i zaskoczenia.
-Po to właśnie potrzebujesz lekarza. – odpowiedziała spokojnie. Uparta po tatusiu. Ale skoro tatusia umiem przekonać, to z nią też sobie poradzę.
-Mogłabyś tylko dać mi jakieś plastry czy cokolwiek? Zrozum, nie mogę iść do szpitala. To skomplikowane. Błagam. Musisz mi pomóc. – przyciszyłem głos, patrząc w oczy dziewczyny.
Myślała nad tym co jej powiedziałem.
-Panie Green, myślę, że dam radę go opatrzeć. Potem zawiozę go do szpitala, żeby go lepiej zbadali. Wie pan, zaraz zaczną się pytania, policja… A on chyba ma dość wrażeń. – spojrzała w kierunku mężczyzny.
TAK!
Facet zmarszczył brwi, ale odpuścił.
-w razie czego dzwoń, pomogę Wam.
Obejdzie się.
-Dziękuję. – powiedziała i wzięła mnie pod ramię.
To było upokarzające. To facet powinien pomagać kobiecie a nie na odwrót. Więc starałem się jak najmniej polegać na ciele dziewczyny.
-Możesz się uspokoić i dać sobie pomóc? – warknęła lekko ściskając moje ramię. Było obolałe więc lekki dotyk wywołał falę bólu. Zacisnąłem zęby i odpuściłem.
Charakterek też po tatusiu.
Mam tylko nadzieję, ze ma gdzieś głeboko schowaną apteczkę, bo mógłbym się rozejrzeć po domu w tym czasie, kiedy ona by jej szukała.
Usiadłem z ulgą na kanapie.
-Zaraz przyjdę. Nie ruszaj się. – powiedziała i wyszła szybkim krokiem. Szansa.
Mimo bólu szybko sprawdziłem pierwsze płaszczyzny gdzie przyszło mi do głowy ze mogliby schować bombę, ukrytą kamerę, czy coś w tym stylu.Nic.
Usłyszałem jej energiczne kroki na schodach. Rzuciłem się na kanapę.
Spojrzała na mnie z dezaprobatą, ale nie odezwała się. Od razu dała mi wodę i jakieś tabletki.
-Co to?
-Przeciwbólowe. – wywróciła oczami.
- Kto wie,  może chcesz mnie zgwałcić. – zażartowałem.
-O niczym innym nie marzę. – mruknęła nasączając wacik wodą utlenioną i starła krew z mojego policzka.
-Będziesz miał podbite oko. – mruknęła. – I masz rozcięty łuk brwiowy.
Kurwa.
Zapiekło. Zacisnąłem dłoń na jej koszulce. Była zaskoczona, ale nie skomentowała tego.
Przyłożyła lód pod moje oko.
-trzymaj.
Zrobiłem to co mówiła.
-Dziękuję.
-Nie ma za co. Dowiem się czemu nie chciałeś jechać do szpitala? - patrzyła na mnie uważnie.
-Długa historia. Policja i te sprawy. Nie chcesz wiedzieć. – uciąłem.
Pokręciła tylko głową i wstała.
-To zniknie do jutra? – zapytałem. Jutro miałem się spotkać z Johnem, nie mogę iść do niego z podbitym okiem.
-Nie ma szans. – odpowiedziała.
-Cholera.
-Zawsze możesz się umalować. – parsknęła. Umalować?
Tapeta? O NIE KURWA NIE.
Ale w sumie. John się może nie zorientuje.
-Ale czym? – zapytałem bezradnie. Nie znam się na tym gównie.
-Nie masz mamy, siostry,  dziewczyny, koleżanki? Każda ma przynajmniej puder i korektor.  – westchnęła.
Zrobiłem szybkie rozeznanie.
Mamy brak. Siostry brak. Dziewczyny nie mam. Koleżanki? Nie wchodze w jakieś bliskie relacje ,,pomiędzy”. Albo seks, związek, albo nic specjalnego.
Caroline nie wchodzi w grę. John by mnie zabił jakby się zorientował, że zbliżyłem się do jego córki.
Wiem. Ta laska Ashtona. Tak.
-Hm to serio dziękuję za pomoc i w ogóle. Przepraszam za kłopot. .. – urwałem nie wiedząc co powiedzieć.
-Caroline. – rzuciła. Co? A no tak, nie znamy się. Pewnie odebrała moją pauzę jako oczekiwanie na jej imię.
-Luke. – uścisnąłem lekko jej dłoń.
-To ja już pójdę. – ruszyłem do wyjścia.
-Może jednak powinien Cię obejrzeć lekarz? Ja się na tym nie znam  i…
-Nie martw się kochanie. Dam radę. – puściłem jej oczko i wyszedłem.
UH. John mnie chyba zabije jak się dowie.

Wyjąłem z kieszeni plan jej zajęć. Syknąłem gdy poczułem ból.
Leki przeciwbólowe kiepsko dają radę po takim łomocie.
Sprawdziłem jej godziny zajęć. Jutro dom powinien być pusty od 10.00 do 15.00
Idealnie.
Sięgnąłem po telefon.
-Halo?
-Calum, sprawa jest.
-No mów.
-Jutro w godzinach od 10.00 do 15.00 sprawdzisz dom. Wyślę Ci adres. To serio ważne. Nie wciągaj w to chłopaków. Poradzisz sobie sam.
-Sprawdzić?
-Ktoś się włamał. Sprawdzisz czy nie zostawił żadnych niespodzianek. – wytłumaczyłem.
-A robię to ja, bo…?
-Bo ja dostałem dzisiaj wpierdol i nie dam rady.  A i jak możesz, to załatw albo od jakiejś swojej laski albo od laski Irwina jakiś puder czy inne gówno. Muszę to zakryć.
-Ty to się zawsze w coś wpierdolisz, Hemmo.
-Mogę na Ciebie liczyć?
-Jak zawsze stary.
Rozłączyłem się. Dzięki Ci Boże za takich przyjaciół.

~*~
-Tylko uważaj na to co mówisz, Hemmings. I tak się nagimnastykowałem żeby jej nie mówić całej prawdy dlaczego dostałeś wpierdol. Ryzykuję dla Ciebie spokój. –upomniał mnie Ashton.
-Ok. – pokiwałem głową.
-To ty z nią tak na poważnie? –zapytał go Calum.
-Nie wiem, wygląda na to, że trochę tak. – uśmiechnął się Irwin. – Dobra, to idę po nią. Nie róbcie głupich żartów, udawajcie chociaż przez godzinę normalnych. – jęknął Ashton i zniknął za drzwiami. Chyba mu zależy na tej dziewczynie.
Usiadłem na kanapie. Do spotkania z Johnem zostały mi 2 godziny. Miejmy nadzieję, że ta dziewczyna Irwina mi pomoże.
Po kilkunastu minutach do domu wszedł Aston i niska brunetka i miłym uśmiechu.
Znajomym uśmiechu.
Starałem się na nią nie gapić, ale usiłowałem sobie przypomnieć skąd ją znam.
-Chłopaki, to jest Hayley. Hay, to jest Luke, Calum i Michael. Luke potrzebuje twojej pomocy.
Dziewczyna uśmiechnęła się do nas ciepło i przywitała się. No cholera, znam ją. Ale skąd?
- Nieźle Cię urządzili. – mruknęła patrząc na moje podbite oko.
Wzruszyłem ramionami.
-Da się coś z tym zrobić?
-Zobaczymy. Tylko chyba mam za jasny puder. Ale to nic, najwyżej zadzwonię do Caroline, ona powinna mieć trochę ciemniejszy. –mruknęła sama do siebie.
Caroline?
O KURWA NO TAK.
Ta dziewczyna to przyjaciółka córki Johna ze zdjęć. Cholera jasna czy ten świat jest aż tak mały?!
-Nie, nie.- zaprotestowałem. – Użyj tego co masz, nie będę zawracał nikomu głowy. – uśmiechnąłem się dla niepoznaki.
-Zobaczymy. – wzruszyła ramionami i wyciągnęła z torebki jakieś śmieszne pudełeczka czy co to tam było.
Zaczęła mnie mazać czymś w stylu długopisu. Pachniało przyjemnie, ale jak… dziewczyna. Skrzywiłem się.
-Boli? – dziewczyna trochę spanikowała.
-Nie, nie, tylko… Jakoś nie gustuję w kosmetykach. – zmarszczyłem brwi. Usłyszałem śmiech chłopaków.
-No Hemmings, zobaczymy jaką laską możesz być.
-Walcie się. – prychnąłem.
Hayley wzięła jakiś duży pędzel i użyła… chyba pudru. Zacząłem kichać.
-Co to za cholerstwo? – wciągnąłem powietrze. Chłopaki mieli ze mnie niezły ubaw. Calum tam zaraz chyba zdechnie ze śmiechu. 
-Puder.- zachichotała dziewczyna. –Nawet nie jest źle. To nie twój kolor, ale prawie nie widać.
-Nie jego kolor… - jęczał Hood, który aż się zanosił od niedoboru powietrza ze śmiechu. Zerknąłem na niego. Wręcz tarzał się po łóżku skrecając się z chichotu.
Wywróciłem oczami.
-Dzięki Hayley.
-Spoko. – uśmiechnęła się.
-To my idziemy na spacer. – rozpromienił się Ashton biorąc ja za rękę. Calum już ułożył usta w dzióbek na znak ,,podziwu”.
MIŁOŚĆ TAK BARDZO.
Pożegnaliśmy się z brunetką.
-No Hemmings. – Michael usiadł obok mnie, zarzucając swoje ramię za mnie i zbliżając się. Zaczyna się. – Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia, czy mam przejść jeszcze raz? – zapytał szczerząc się jak idiota.
Walnąłem go w tył głowy i wstałem.
Calum mało się nie posikał ze śmiechu.
-Idioci. – mruknąłem i wyszedłem na spotkanie z Johnem.

*oczami Caroline*
Poobijany blondyn cały czas siedział w mojej głowie. Z jednej strony nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Kłopoty aż od niego biły. Ale z drugiej strony byłam najzwyczajniej w świecie ciekawa. Kim on jest? I czemu nie chciał pogotowia, policji?
I kto do cholery jasnej zaatakował go pod moim domem? Ta okolica przecież była spokojna. W każdym razie nie czułam się bezpiecznie nawet we własnym domu. Dlatego zaraz po zajęciach ruszyłam potrenować . Musiałam się jakoś wyżyć. A przy okazji nie wrócę tak wcześnie do domu, gdzie chyba nie jest zbyt bezpiecznie.
Przebrałam się szybko w strój sportowy i weszłam na halę. Była pusta. Pograłabym w siatkówkę. Wyżyłabym się.
Sama? Nie ma sensu. Zaczęłam rozgrzewkę. Potem zaczęłam biegać. Gdy już złapałam zadyszkę i stan, w którym jestem tylko ja i moje stopniowo zagłuszane szybkim pulsem myśli, sięgnęłam po piłkę. Zaczęłam odbijać od ściany. Stopniowo coraz mocniej uderzałam w piłkę. Wyładowywałam wszystkie emocje. Strach po zdarzeniach z wczorajszego wieczora, złość na ojca, który wysyłał kwiaty i jakieś popieprzone wiadomości, zmęczenie, niepokój związany z Maxem, bo zauważyłam, że chyba jednak coś do mnie czuje, poza naszymi ,,braterskimi” uczuciami. Może po kolacji się wystraszył, że to wszystko za szybko i dlatego wszystko wróciło do normy?
Cholera wie. Nie chcę go zranić.  No i ciekawość tego blondyna, Luke`a. Co się stało? Dlaczego się tak zachowywał?
W końcu uderzyłam w piłkę z całej siły a ta odbiła się wysoko nad moją głową poza moim zasięgiem. Wtedy odpuściłam.
Oddychałam głośno i ciężko. Położyłam się na posadzce sali i wyrównywałam oddech. Powoli negatywne emocje odpuszczały. Działało.
Nadal miałam zamknięte oczy, chociaż oddychałam już spokojnie. Nagle poczułam czyjeś ciepło obok mnie.
Pierwsze odczucie: atak strachu.
Otworzyłam szybko oczy. Ulga. Obok mnie leżał uśmiechnięty Zac.
-Nie spodziewałem się, ze Cię tu spotkam. – powiedział wesoło.
-Musiałam się wyładować. – powiedziałam z uśmiechem.
-Zadziałało?
-Tak. – powiedziałam z uśmiechem. – A ty co tutaj robisz?
-Siłownia. – odpowiedział.
-No tak. Oczywiście. – zaśmiałam się, na co mi zawtórował.
-Mam dobrą wiadomość. – usiadłam.
-O proszę. Zapraszasz mnie na randkę? – zapytał udając nadzieję. Parsknęłam śmiechem.
-Nie, ale mam komplet zdjęć.
-Serio? Wow. Dzięki ! – ucieszył się.
-Spoko.
-Wiesz, z wielką chęcią bym Cię teraz przytulił, ale biorąc pod uwagę, ze jestem po ćwiczeniach, wątpię, żebyś była z tego zadowolona. – zaśmiał się.
-Luz, nadrobimy to. – uśmiechnęłam się. Kurwa, przesadziłam?
-Liczę na to. – powiedział z nieco tajemniczym uśmiechem a mi zrobiło się gorąco.
O Boziu.
Odwzajemniłam uśmiech, wstałam i ruszyłam do szatni.
Cholerka.

*oczami Johna*
Cały czas gryzłem się z tym czy wypełniać ten pieprzony formularz. Luke powinien tu być za jakąś godzinę.
Cholernie się o niego martwiłem. Wiem, ze jest narwany, impulsywny i łatwo pakuje się kłopoty.
A teraz ochrania moją córkę. Czyli teraz zamiast jednego zmartwienia mam dwa. Świetnie.
-ALE JA TAM WEJDĘ, CZY MU SIĘ TO PODOBA CZY NIE!- usłyszałem podniesiony głos zza drzwi mojego gabinetu.
Znajomy głos. Bricks.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się z impetem i pojawił się w nich Bricks, który uśmiechnął się kpiąco na mój widok i przerażona Natalie zaraz za nim.
-Przepraszam panie Fitz, próbowałam wytłumaczyć temu panu, że pan teraz nie może… - zaczęła Natalie, ale nie dane było jej skończyć.
-Ależ pan Fitz na pewno znajdzie dla mnie czas, nieprawdaż? – kolejny kpiący uśmieszek z jego strony.
-W porzadku Natalie, mam chwilę. – dałem jej znak głową żeby odpuściła. Bricks zamknął jej drzwi przed nosem.
-No więc Fitz, przyjacielu, pozwoliłem sobie sprawdzić listę firm startujących w przetargu i jakoś nie zauważyłem tam FF Company. Wyjaśnisz mi to jakoś? – rozsiadł się w fotelu.
-To nie jest takie...
-Jest John. – przerwał mi. Zauważył formularz na moim biurku. Szybko wziął go w dłonie.
Przebiegł po kartce wzrokiem.
-Na twoim miejscu bym się nie wahał Fitz. Bo wiesz, zawsze powtarzam, że jedna ofiara to incydent, dwie to przypadek, ale trzy –zawiesił głos biorąc do ręki zdjęcie mojego biurka na którym byłem ja, Kathy i mała Caroline. – to schemat. Tylko nie pochlebiaj sobie myślą, że trzecią osobą jesteś ty. Nie brudziłbym sobie tobą rąk. Ale pamiętaj, że jest ktoś jeszcze.
Zastanów się czy ich życie jest warte jednego przetargu.  –rzucił nonszalancko formularz na biurko i wyszedł trzaskając drzwiami.
Spojrzałem na zdjęcie. Trzy osoby.
Caroline. Kathy. Trzecia osoba to nie ja.
Luke.


_____________________________________________________________
Siemankoo :3
TAK JESS, LUKE ŻYJE LEL MOŻESZ JUŻ BYĆ SPOKOJNA
masz jeszcze troszki Hayley&Ashtona więc jaraj się :D

Bricks taki chujeg ups.
Lubi ktoś Zacka? :3
Ja osobiście go lubię w tym ff, fajnie mi sie o nim pisze :3

CAROLINE I LUKE SIĘ SPOTKALI PO 7 ROZDZIAŁACH BANG
*reactions*



BRICKS WIE O LUKE`U I MU OTWARCIE GROZI
*reactions*




ja taka zabawna heheszky

jak Wam tydzień leci kochane? 
Ja jestem tak niewyspana że z lekka mi już odwala XD

anyways
Bardzo zależy mi na komentarzach, nawet kuwa kropkach żebym wiedziała że jesteście i po coś to piszę.

także hejt też przyjmę, bez krępacji :*



Miłej reszty tygodnia Lejdis, do następnego <3

@awhniallable









środa, 17 września 2014

Chapter 7

  "Życie się sypie, kiedy ktoś bardzo bliski, ktoś jak przyjaciel ma charakter dziwki."

dedykacja dla moich aniołków Jess, Agi, Weroniki, Ady i Milenki <3
dziękuje za pamięć i poprawienie mi humoru, za wszystkie miłe słowa i życzenia ♥
KOCHAM WAS MOCNO ♥



*oczami Caroline*
Natrafiłam palcami na materiał. Ale pod materiałem było coś miękkiego. Przesunęłam wyżej. Miękkie, ciepłe, CIAŁO,SZYJA, BRODA, USTA.
Z mojego gardła wydobył się pisk.
Niemal natychmiast ciało przede mną mnie objęło, wywołując u mnie jeszcze większe przerażenie.
-Nie, nie, nie, proszę nie krzycz, nic Ci nie zrobię! – czyjś lekko spanikowany głos dobiegał do mnie ze wszystkich stron gdy próbowałam rozpaczliwie dostrzec coś w ciemności. Cały czas czułam ciepło ciała tego… kogoś, słyszałam jego szybki oddech i głos błagający o to, żebym się uspokoiła.
Przestałam się wiercić i krzyczeć ale moje serce w dalszym ciągu łomotało mi w piersi. Sparalizowało mnie.
-Jezu, przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć… - czyjeś ramię mnie lekko objęło, przez co się wzdrygnęłam. Nic nie mówiłam, bo wiem że jeśli otworzę usta to zacznę znowu krzyczeć albo się rozpłaczę. Jedyne czego pragnęłam to coś widzieć, a najlepiej uciec stąd.
Nagle ku mojej gigantycznej uldze ciemne światło ciemni wypełniło pomieszczenie. Odetchnęłam głośno, kamień spadł mi z serca. Od razu cofnęłam się kilka kroków i rozejrzałam się. Przede mną stał wysoki i dobrze zbudowany chłopak o nieco spanikowanym wyrazie twarzy. Gdy napotkał mój wzrok uśmiechnął się trochę zakłopotany.
-Boże, jak mnie wystraszyłeś… - jęknęłam oddychając głęboko.
-Wiem, przepraszam, naprawdę, nie chciałem. – podszedł bliżej. – Wszystko w porządku?
-Tak. – mruknęłam chociaż nadal byłam trochę rozkojarzona i wytrącona z równowagi.
-Może wyjdźmy stąd i porozmawiamy w normalnych warunkach… - uśmiechnął się niepewnie.
Pokiwałam tylko głową i z ulgą wyszłam z ciemni na jasny korytarz uczelni. O Boże, kocham światło.
Odetchnęłam głębiej.
-Naprawdę Cię przepraszam…
-Nic się nie stało, jest ok. – powiedziałam od razu siląc się na uśmiech.
Chłopakowi wyraźnie ulżyło a ja mu się przyjrzałam. Był wyższy ode mnie, miał uroczy uśmiech i ciemne włosy.
Miał na sobie koszulkę, opinającą jego hm, pokaźne mięśnie.
Szybko jednak zaprzestałam dalszego przyglądania się jego osobie, bo nie chciałam żeby zauważył jakie wrażenie na mnie zrobił.
-Więc, hm, jesteś Caroline, tak? – uśmiechnął do mnie dalej nieco zakłopotany.
-Tak. – potwierdziłam nieco zdziwiona, że mnie zna.
-Jestem Zac, Zac Holland. – wyciągnął w moją stronę dłoń, którą lekko uścisnęłam. – Jestem kumplem Maxa z zajęć.
Oh.
-I tak właściwie to… śledziłem Cię? – zaśmiał się . – Słyszałem o tych zdjęciach, które robisz. Pomyślałem, ze może mogłabyś i mnie pomóc ze zdjęciami, ale Max nie był skory do podania mi jakichkolwiek namiarów na Ciebie. – uśmiechnął się cwaniacko. – Więc dlatego tu jestem, widziałem, że wchodzisz do ciemni, dlatego tam wszedłem.
-Zgasiłeś światło? – zmarszczyłam brwi.
-Nie, jak wszedłem to było tam już ciemno. – zaprzeczył. Hm. Dziwne.
-W każdym razie mam nadzieję, że mimo, że prawie padłaś przeze mnie na zawał, to przemyślisz moją prośbę odnośnie zdjęć albo przynajmniej dasz się zaprosić na kawę czy jakiś mały spacer. – uśmiechnął się do mnie wesoło.
Odwzajemniłam uśmiech.
-Naprawdę nic się nie stało.  Pewnie, nie ma problemu.
Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
-Pewnie, pomożesz mi, pewnie, pójdziesz ze mną na kawę albo spacer, czy pewnie, wszystkie opcje? – puścił mi oczko, na co się zaśmiałam.
-Pewnie, pójdę z Tobą na kawę, żeby obgadać jak mogę Ci pomóc. – odpowiedziałam w podobny, cwaniacki sposób jak on wcześniej.  Może i z nim flirtowałam, ale podobało mi się to. Cholerka, jest przystojny. Jego uśmiech… NIE GAP SIĘ CAROLINE.
-Dobra odpowiedź, pani fotograf. – odpowiedział śmiechem. – Hm w takim razie, kiedy miałabyś dla mnie chwilę?
-Właściwie to nie mam dzisiaj więcej zajęć, więc możemy iść na kawę teraz jeśli masz czas.
-Pewnie. – uśmiechnął się szeroko i ruszyliśmy w stronę wyjścia z uczelni rozmawiając.
               ~*~
-Więc jakich zdjęć potrzebujesz? – zapytałam biorąc łyk mojej kawy. Siedzieliśmy w kawiarni niedaleko uczelni, na tarasie.
-Ogólnie mam do zrobienia projekt związany z reklamą. Mam stworzyć coś na kształt strony reklamującej coś w stylu domu mody, czy coś. Nie znam się na tym, ale chodzi mniej więcej o coś takiego. I pomyślałem, że fajnie by było wykorzystać zdjęcia z prawdziwego zdarzenia w dobrej jakości a nie z Internetu. I pomyślałem o Tobie. Ale Max delikatnie mówiąc zbywa każdego kto jest zainteresowany twoimi zdolnościami. –zaśmiał się. – Nie chcę być wścibski, ale spotykacie się, czy coś, że tak reaguje? – spojrzał na mnie.
-Nie, jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, nic poza tym. Ale może to dlatego, ze jesteśmy bardziej jak rodzeństwo i…
-…I nie chce żeby kręcili się koło Ciebie jacyś faceci, którzy na Ciebie nie zasługują. – dokończył z szerokim uśmiechem.
Parsknęłam śmiechem.
-Można to tak nazwać.
-Cóż w takim razie mam u niego przerąbane, bo sam do Ciebie dotarłem. – poruszył brwiami.
-Bez przesady. W każdym razie, mam rozumieć, ze zdjęcia musiałyby dotyczyć mody, jakichś sesji, projektów,  czy coś?
-No… chyba tak. – zrobił zdezorientowaną minę. Popatrzyłam na niego pytająco.
-No nie patrz tak na mnie, nie znam się na modzie, ja studiuję informatykę! – parsknął unosząc w geście obronnym dłonie.
Zachichotałam.
-Ok., rozumiem. Coś wymyślimy. Przejrzę to co mam, rozejrzę się i spróbuję Ci jakoś pomóc. – uśmiechnęłam się.
-Naprawdę? Dziękuję, serio, byłoby super. – uśmiechnął się szeroko.
-Nie ma problemu.
-Ale uważam, że powinnaś pogadać z twoimi wykładowcami. No wiesz, zebyś też miała jakieś korzyści z tego, że pomagasz nam. Zdjęcia i tak są świetne, wiec czemu mieliby ich nie docenić jako twojej dodatkowej pracy?
-Tak się da?
-Nie wiem jak to jest u Ciebie, ale słyszałem jak byłem na pierwszym roku, że Ci starsi studenci współpracują właśnie z wydziałem fotografii. Zdjęcia do stron, projektów i te inne duperele. No bo wiesz, u nas na początku nauki zakuwamy kody, html, systemy i tak dalej. A później tworzymy coś takiego jak teraz. A dobre zdjęcia to co innego niż coś skopiowanego z grafiki Google. 
I podobno było tak, że po prostu robiąc zdjęcia, dokumentowali tą pracę, a wykładowcy oceniali to jako pracę nadprogramową czy cos w tym stylu.
 Wow. Byłoby super. Pomagałabym, a jednocześnie czerpałabym z tego korzyści.
-Byłoby świetnie, jakby udało mi się tak zrobić. – uśmiechnęłam się.
-Spróbuj. – odwzajemnił mój gest.
-Pewnie. A co do twoich zdjęć, to daj mi trochę czasu, przejrzę to co mam, pokręcę się i coś uzbieram.
-Ok. Jakbym ja wpadł na jakiś pomysł to się do Ciebie odezwę. Właśnie, mógłbym dostać twój numer, żeby się do Ciebie dostać? I ewentualnie błagać o jakiś spacer czy kolejną kawę? – ostatnie zdanie powiedział tym swoim cwaniackim tonem.
Zachichotałam.
-Pewnie. – podałam mu numer.
-Ok., dziękuję jeszcze raz. – uśmiechnął się szeroko.
-Nie ma za co. – odwzajemniłam uśmiech i wstałam powoli zbierając się do wyjścia.
-To do zobaczenia, Caroline. – powiedział z uśmiechem i objął mnie luźno na pożegnanie. Skupiłam na chwilę uwagę na jego przyjemnych perfumach i odsunęłam się z uśmiechem.
-Cześć.
Cholerka, jest świetny.
*oczami Luke`a*
Kurwa jak gorąco. Mogłem chociaż usiąść w środku.
Siedziałem w kawiarni. Dwa stoliki ode mnie siedziała córka Johna z jakimś kolesiem. Cóż, jeśli naprawdę zerwała niedawno z tym tamtym, to szybko się zbiera.
Chociaż sądząc bo ciągłym uśmiechu na ryju tego gościa jemu się to podobało.
Jasne, flirtujcie sobie, może nawet jakiś szybki numerek, a ja tu się poprażę, no problem.
W końcu wstali. NO NARESZCIE. Poczekałem aż dziewczyna się oddali i ruszyłem spokojnym krokiem za nią.
Dzisiejszego dnia nie dowiedziałem nic nowego poza tym, gdzie jest jej uczelnia, konkretny wydział i gdzie może iść po zajęciach. Niewiele. Rozglądałem się przy okazji dookoła w poszukiwaniu jakiegoś psychola z aparatem. Ale nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek ją śledzi, czy bawi się w paparazzo.
Nie miałem najmniejszej ochoty na bawienie się w jej cień, ale jeśli to ma jakoś powstrzymać Johna przez zrobieniem głupoty, to zrobię to.
Obiecałem Johnowi, że nie będę się do niej zbytnio zbliżał, a już na pewno odzywał.
Pewnie bał się, że wygarnę tej jego kochanej córeczce, co myślę o jej traktowaniu własnego ojca.
Hm i słusznie. Pewnie bym sobie tego nie odmówił.

*oczami Caroline*
Przeglądałam właśnie zdjęcia, które miałam na laptopie. Znalazłam kilka, które będą pasowały do projektu Zaca.
Ale to nadal mało. No nic, będę musiała być czujna i zabierać aparat nawet na zakupy. Zależało mi na tym, żeby mu pomóc.
Polubiłam go.
Mój telefon się rozdzwonił. Max.
-Halo?
-Hej Caro. – uśmiechnęłam się pod wpływem jego wesołego głosu. – Co porabiasz?
-Wybieram zdjęcia dla twojego przystojnego kolegi z zajęć. –zagryzłam wargę, żeby się nie roześmiać.
Chwila ciszy.
-Co? Jakiego kolegi?
-Zac Holland. – powiedziałam celowo przeciągając i akcentując głoski.
-Przecież nie dawałem nikomu namiaru na Ciebie.
-Sam mnie znalazł. I właśnie o to chodzi, czemu nie dajesz? Jak masz mi wysyłać takich przystojniaków, to rozdawaj ten numer jak ulotki,  a nie ! – parsknęłam śmiechem.
-Ha. Ha. Ha. – rzucił z sarkazmem. – To źle, że troszczę się o twój spokój?
-Chyba o moją samotność.
-Oj Caroline. – westchnął. – W każdym razie uważaj na niego. Niespecjalnie za nim przepadam.
-Oczywiście Max. – uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Mówię poważnie, Cara. No nic. Zgadamy się jakoś jutro, co? Żeby się spotkać?
-Pewnie.
-Dobra. To na razie.
Nagle zaświtał mi w głowie pomysł. Przecież siostra mojego taty ma butik. Może pozwoliłby zrobić mi kilka zdjęć? Może ma jakieś sesje do katalogów czy plakatów? Albo ewentualnie mogłabym użyć Hayley jako modelki?
Cóż, dawno nie kontaktowałam się z moją rodziną. Chociaż fakt, ciocia Allison widziała mnie o wiele częściej niż moja matka.
Wybrałam jej numer.
-Caroline? – usłyszałam po drugiej stronie słuchawki.
-Cześć ciociu.
-Jejku skarbie, jak dawno Cię nie słyszałam, co u Ciebie kochanie?
-Dobrze ciociu. Tylko tak właściwie to miałabym do Ciebie prośbę.
-Pewnie.
-No bo potrzebuję kilku zdjęć związanych z modą, czy jakimiś sesjami, pokazami… A ty masz swój butik i pomyślałam, czy może mogłabym porobić kilka zdjęć? Albo może masz jakieś swoje sesje do kolekcji, ulotek…
-Caroline jeśli potrzebujesz takich zdjęć to wsiadaj w samochód i przyjeżdżaj na Abbey Road, do studia fotograficznego. Wiesz gdzie to jest?
-Pewnie, miałam tam praktyki.
-To świetnie. Więc czekam na Ciebie.
-Ale co tam właściwie się dzieje?
-Robimy sesję do nowej kolekcji. – zaśmiała się.
-Jejku to super! Zaraz będę. – podskoczyłam na łóżku.
Mam cholerne szczęście.
~*~
Obskakiwałam profesjonalnego fotografa z każdej strony, starając się mu nie przeszkadzać z bytnio. Sama robiłam mnóstwo zdjęć. Modelek, kolekcji, ciuchów czekających na wieszakach.
-Caroline, skarbie! – usłyszałam znajomy głos za plecami.
-Ciociu. – uśmiechnęłam się do niej szeroko i przywitałam uściskiem.
-I jak?
-Świetnie, mam już sporo zdjęć. Dziękuję, ze pozwoliłaś mi tu przyjść. – uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
-Nie ma za co kochanie. To na zajęcia?
-Tak właściwie, to chciałam pomóc koledze i..
-Koledze? – wpadła mi w słowo. Oczy się jej zaświeciły a usta rozciągnęły się w uśmiechu. O nie.
-Tak. KOLEDZE. – podkreśliłam. Zachichotała tylko.
-Dobrze, dobrze, o nic nie pytam.  – uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
Dzięki ciociu…

*oczami Luke`a*
Ja pierdolę no.
Serio ona nie ma ciekawszych zajęć niż łażenie po jakichś sesjach zdjęciowych? Ja rozumiem, fotografia fotografią, ale cholera no.
Zanudzę się tutaj.
Dobra. Jadę pod jej dom. Tutaj i tak się nic nie zdarzy, a ja przynajmniej się trochę rozejrzę.
Po kilkunastu minutach byłem pod jej domem. Uważnie obszedłem okolicę w poszukiwaniu jakichś śladów kogoś, kto ją śledził. Nic. Może rozejrzę się w środku?
John pewnie by się wkurwił jakby się dowiedział, ze się włamałem do domu jego córki. Ale ja się nie włamię, ja tylko rzucę okiem.
Zbliżyłem się do wejścia jej domu. Nagle coś przykuło moją uwagę. Robiło się ciemno. W domu światła były pogaszone. A jednak coś mi mignęło w oknie hm, chyba salonu. Zatrzymałem się i najciszej jak umiałem zbliżyłem się do krzewów obok podjazdu. Wytężyłem wzrok i słuch. Faktycznie coś migało raz po raz wewnątrz mieszkania. Ten psychol autentycznie włamał się do jej domu! Kurwa co teraz. Jestem sam, broń w samochodzie. Narobię hałasu jeśli tam pójdę i będzie za późno. Poza tym John może mieć kłopoty jeśli zorientują się, ze chodzę za tą Caroline. KURWA MAĆ NO.
Starając się nie narobić hałasu wycofałem się do ulicy. W razie czego będę udawać przechodnia.
Wkroczyłem na chodnik z zamiarem dostania się do auta. Nagle poczułem silny ból w tyle głowy. Padłem na kolana.
Mało tego coś mnie oślepiło. Samochód?
Kurwa mać. Nie mogłem się skupić przez pulsujący ból w tyle głowy. Nagle poczułem też ból w okolicach oka, może nosa, nie wiem. Straciłem orientację. Światła były coraz bliżej. Może to światło w tunelu? Ale chyba powinno być jedno?
-O Boże, nic Ci nie jest? O matko! – czyiś przerażony i zaaferowany głos rozległ się stanowczo za głośno w mojej głowie.
Obraz był rozmyty nie mogłem skupić wzroku.
 - O mój Boże, musimy jechać do szpitala! Słyszysz mnie? Halo? –  jakiś łagodny dotyk na moim policzku.
-Halo! Mów do mnie! NIE, nie, nie, NIE MDLEJ, mów do mnie!

Ciemność.



_______________________________________

Hej kochane :3
TAK JESS, CZEKAM Z NIECIERPLIWOŚCIĄ NA TWOJĄ WIZYTĘ I TWÓJ WPIERDOL ZA TO CO ROBIE XD

jak wrażenia? co wgl u Was kochane?
cóż, jak dla mnie, mam aktualnie najlepszy/najgorszy dzień w moim życiu, mindfuck totalny.
Nie jadę na Eda.
No ale żyje, w dziwny sposob, ale funkcjonuję ;)

Pojawił się i Zac - CZYLI TO NIE BYŁA SPRZATACZKA ŻEBY JĄ WYWALIĆ LMAO XD
jak Wam się podoba jego postać? :3
No i co sie stało Luke`owi? Kto był w domu Caroline? 

I dedykacja dla moich kochanych istotek, które poprawiają mi humor, dzięki którym dzisiaj się uśmiecham co chwilę, dziękuję Wam z całego serducha za prezenty od Was, życzenia, słowa wsparcia i za to, że jesteście i jejku KOCHAM WAS MOCNO MOCNO MOCNO ♥
nie wiem co bym bez Was dzisiaj zrobiła, chyba bym tylko leżała i płakała






*TULI MOCNO MOCNO*


Miłego dnia kochane <3
awh niallable ♥



środa, 10 września 2014

Chapter 6

 
"Gdy będę chciał coś obiecać to mnie pieprznij w twarz. To mniejszy ból niż oglądać jej policzki we łzach."


*oczami Johna*
Biłem się z myślami od dobrych trzech godzin. Przede mną leżały dokumenty dotyczące zgłoszenia firmy do przetargu.
Puste.
To o ten przetarg chodziło Bricksowi. Jeśli się do niego zgłoszę, wygram go. A wtedy będę musiał zrobić wszystko, czego zażąda.
Gdybym tylko nie miał tyle do stracenia… Gdyby tu chodziło tylko o moje życie, nawet bym się nie wahał. Od razu spławiłbym Bricksa.
Ale cholera jasna, przeszłość ciągnie się za mną cały czas. A to wszystko celuje w moich niczego nieświadomych i niewinnych bliskich.
Ktoś zapukał do drzwi mojego gabinetu.
-Tak?
W drzwiach pojawił się Luke. Uśmiechnąłem się do niego niemrawo i skinąłem głową, na znak, żeby wszedł.
Traktowałem go jak syna i źle czułem się, okłamując go. Czy nie mówiąc całej prawdy, cokolwiek.
Nie powiedziałem mu o tym, że Bricks nie odpuszcza. I nie powiedziałem mu, że mam zamiar dostosować się do jego żądań. 
Ale wiedziałem, że tego nie zrozumie. To jeszcze dzieciak, nie wie ile dla mnie znaczy moja córka.
-Co Cię sprowadza? – rzuciłem przykrywając znienawidzony, niewypełniony dokument stosem innych leżacych na biurku.
-Wpadłem Cię odwiedzić, sprawdzić czy dalej chodzisz jak struty. – rozsiadł się w fotelu naprzeciwko mnie.
Pokręciłem głową. Ten dzieciak dobrze mnie znał.
-Po prostu mam teraz sporo na głowie.
-Łącznie z twoją córką. – dodał celowo.
Westchnąłem.
-Nie mieszaj uparcie we wszystko mojej córki. – powiedziałem spokojnie.
-Ale taka jest prawda. Ta mała Cię niszczy. Ty się nad nią trzęsiesz, a ona ma twoje istnienie w dupie. – skrzywił się.
-Luke. – syknąłem ostrzegawczo. Jak każdy ojciec byłem wyczulony na krytykę mojego dziecka.
-Co Luke, co Luke?! – poderwał się gwałtownie z miejsca  podnosząc głos.
Narwany, jak ja w jego wieku.
-Rozumiem, ojcowskie uczucia, całe to pierdolenie. Ale do cholery jasnej, ty tutaj wariujesz, tęsknisz, kombinujesz i robisz wszystko, żeby ją ochronić i odzyskać, a ona Cię olewa i nie interesujesz jej ani trochę! I to dla tej rozpuszczonej dziewczynki ryzykujesz wszystko, na co pracowałeś przez tak długo? Swoje życie też?  - wpadł w szał.
-Luke, w tym momencie przestań! – syknąłem. – To moja córka i nie masz prawa tak o niej mówić!
-Twoja córka, twoja córka, pierdolenia ciąg dalszy. – mamrotał pod nosem przed kolejnym wybuchem. – A jak myślisz, dlaczego to robię? Dlaczego próbuję otworzyć Ci oczy i powstrzymać Cię przed zrujnowaniem sobie życia?
-Chyba jestem wystarczająco dorosły, żeby samodzielnie podejmować decyzje, nie sądzisz? – odparłem spokojnie, próbując jakoś zapanować nad jego wściekłością.
W ciągu tych kilku lat wychowywania go wiedziałem, jaki wybuchowy i emocjonalny potrafi być.
Ale Luke postanowił zignorować moje słowa, bo sam odpowiedział sobie na wcześniej zadane mi pytanie.
-Bo do cholery jasnej, przez te kilka pieprzonych lat, gdy tkwiłem w gównie, z którego mnie wyciągnąłeś, stałeś się dla mnie ojcem! Bo nie chcę Cię stracić tak jak już straciłem mojego prawdziwego ojca! Bo zostałeś mi tylko ty i chłopaki! Bo do kurwy nędzy, nie chcę żebyś ryzykował wszystko dla kogoś kto na to nie zasługuje! – głos mu się załamał przy ostatnich słowach.
Stał tam oddychając ciężko i głośno.
Mnie aż wbiło w fotel. Nie spodziewałem się kiedykolwiek usłyszeć z jego ust takie słowa. Przez ten czas, kiedy się nim opiekowałem, nigdy mi nie powiedział czegoś podobnego.
Na początku mnie nienawidził, traktował jak wroga, który chce zając miejsce jego zmarłego ojca.
Z czasem się do mnie przekonał i nasz relacje były przyjacielskie i faktycznie przypominały czasami relacje ojca z synem. Może rzadko ale jednak.
Ale nigdy nie powiedział wprost na jakiej zasadzie mnie traktuje. I nie wymagałem tego od niego, pasowała mi opcja wychowawca/przyjaciel.
Dla mnie był kimś z rodziny.
Teraz byłem w szoku. Nie sądziłem, że może mnie traktować chociaż trochę jak ojca.
Wstałem i podszedłem do niego.  Już miałem coś powiedzieć, ale powstrzymał mnie.
-Nie, John, nic nie mów. Nie komentuj tego co powiedziałem. – mówił chłodnym tonem.
-Ale…
-Nie. – znowu mi przerwał. – Uszanuj to, że nie chcę o tym rozmawiać. Nie po to tu przyszedłem, nie o tym chcę pogadać. – pokręcił głową i odsunął się.
W pewnym sensie, rozumiem go. Że nie jest gotowy na rozmowę dotyczącą w jakikolwiek sposób relacji rodzicielskich. Dalej nie pogodził się ze śmiercią ojca. Nigdy też nie chciał z nikim o tym rozmawiać, na cmentarz chodził sam. Zawsze.
Chciałem go teraz wesprzeć, powiedzieć, że jest dla mnie jak syn. Ale nie chciałem go denerwować czy osłabiać.
Znam tego chłopaka i wiem jaki jest. Lubi mieć kontrolę. Chce być silny zawsze, niezależnie od sytuacji. Jest wybuchowy i emocjonalny. Ale nienawidzi tych emocji okazywać, zwłaszcza tych typu miłość, strach, zaangażowanie, smutek. Tylko złość, z tym mógł się pogodzić i ją okazać. Ale nigdy nie dopuszczał do tego, żeby pokazać się z innej strony. Nie chciał być postrzegany jako słaby. I chyba fakt, że jednak ma swoją wrażliwość też wpływa na to, że czuję się przez to słaby. I nienawidzi tego. Rozmowy o uczuciach to kolejna rzecz, której nie znosi.
Po śmierci ojca nie odezwał się słowem do  żadnego z psychologów. Do mnie też nie. Do tej pory nie wiem jak to przeżył, ale uniósł to sam, nie dopuszczając od siebie nikogo, nawet trójki swoich przyjaciół.
Dlatego teraz postanowiłem też nie ciągnąć tego dalej, dać mu czas. I tak pierwszy raz się otworzył. Na chwilę, ale jednak.
To dobry chłopak. Ale potrzebuje kogoś, komu może zaufać i przed kim się otworzy i pokaże wszystkie swoje słabości. I uwolni się od nich. Ale niestety, nie ja jestem tą osobą. I sądząc po jego zachowaniu, jego przyjaciele też nimi nie byli.
Słabością mężczyzn są kobiety, dlatego liczę, że znajdzie dziewczynę, która uwolni go od tego wszystkiego i będzie z nią szczęśliwy. Ale chyba i na to nie był gotowy i traktował to jako kolejny okaz słabości.
Jest skomplikowany, ale wierzę, że w końcu  się uwolni od tego wszystkiego co w nim siedzi.
-Luke… Rozumiem twoją złość, ale jest niepotrzebna. Na razie nic nie robię. – powiedziałem spokojnie.
Chłopak trawił przez chwilę moje słowa.
-Więc… Bricks odpuścił? – zapytał patrząc mi w oczy. Cholera. I jak ja mam okłamać tego chłopaka?
Dzięki Bogu wybawiła mnie moja sekretarka, która zapukała i weszła do pokoju.
Gdyby to był ktoś inny, już dawno by tu wparowała albo wezwała ochronę, gdy tylko usłyszałaby krzyki z mojego gabinetu. Ale ona znała mnie i Luke`a, wiedziała jakie są nasze relacje i historię Luke`a. Nie wtrącała się w to, byłem jej za to wdzięczny.
-Przepraszam, ze przeszkadzam, ale potrzebuję Pana podpisu żeby odebrać dokumentację i…
-Już idę. – uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco i przeprosiłem wzrokiem Luke`a. Z ulgą wyszedłem z pokoju i podpisałem papiery. Uśmiechnąłem się w wdzięcznością do Natalie. Zrozumiała, za co chciałem jej podziękować i tylko skinęła głową. Wróciłem do gabinetu, gdzie czekał na mnie Luke ponownie w stanie wściekłości. Już miałem pytać co się stało, gdy w jego dłoni ujrzałem dokument potrzebny do zgłoszenia firmy do przetargu. Cholera.


*oczami Luke`a*
-Już idę. – uśmiechnął się do wyraźnie zmieszanej Natalie. Popatrzył na mnie przepraszająco i wyszedł. Oczywiście.
Byłem wściekły. Ale teraz jestem wściekły jeszcze bardziej. Nie wiem co mi odbiło, że wyjechałem do niego z takim tekstem. Czułem się słaby. Cholernie słaby. Nie jestem słaby.
Na chuj to mówiłem.
NIE. JESTEM. SŁABY.
Jeszcze bardziej doprowadzała  mnie do szału myśl, że po tym wszystkim John dalej miał zamiar mnie okłamywać i wciskać kit, że Bricks odpuścił. Tak? Świetnie. Postawię Cię przed faktem dokonanym, ciekawe co mi powiesz.
Z furią przerzucałem stosy papierów leżących na jego biurku.
Udowodnię mu kłamstwo. Kiedy byłem tu z chłopakami, leżała tu ta kartka dotycząca przetargu.
I o to jest. Formularz ze zgłoszeniem firmy. Wszystkie pola oprócz nazwy firmy były puste.
Bał się tego. Ale miał zamiar to zrobić. I oczywiście wciskać mi kit.
Drzwi się otworzyły, a stanął w nich John we własnej osobie. Zamarł gdy zobaczył co trzymam w dłoni. Ha.
-Bricks odpuścił. – powiedziałem z ironią.
-Luke… - zaczął, ale nie dałem mu skończyć.
-Masz mnie za takiego idiotę? Wiedziałem już pierwszego dnia, że jest gorzej. Tego samego dnia gdy dostałeś drugą kopertę od Bricksa. – jego oczy się rozszerzyły na moje słowa. Zaskoczony?
-Tak, wiedziałem o kopercie ze zdjęciami. – odpowiedziałem na podejrzenie w jego oczach. – Mało tego, wiedziałem co planujesz. Tylko do cholery nie pojmuję na chuj się w to pakujesz! Masz w tym momencie kasę, możesz zrobić wszystko! Przekupić Bricksa, zatrudnić ochronę, zafundować córci wyjazd na Alaskę z prywatnym ochroniarzem, nawet wynająć płatnego mordercę na Bricksa! Ale nie, ty masz zamiar robić to, czego chce ten kutas!
-To nie jest takie proste jak Ci się wydaje. – odparł po dłuższej chwili ciszy między nami, przerywanej tylko naszymi ciężkimi oddechami.
-To oświeć mnie, proszę bardzo. – rzuciłem z sarkazmem i usiadłem ponownie w fotelu chociaż miałem ochotę wszystko rozpierdolić. John ciężkim krokiem podszedł do fotela i przesunął je naprzeciwko mnie, usiadł na nim. Wziął głęboki oddech.
-Tak, dostałem kopertę ze zdjęciami, wtedy podjąłem decyzję o tym, ze muszę coś zrobić. Nie mówiłem Ci, bo wiem że jesteś przeciwny. Ale nie miałem zamiaru od początku realizować planów Bricksa, nie. Uwierz, przemyślałem każde możliwe wyjście, podjąłem każdą próbę, żeby zapewnic jej bezpieczeństwo, nie pakując znowu to gówno.
Ale takiej opcji nie ma. Bricks mnie obserwuje, więc policja czy ochrona odpada.  A poza tym, dla policji kilka  lat temu straciłem wiarygodność, dla nich jestem oszustem i kryminalistą. Tylko wszystko pogorszę. Wyjazd Caroline? Ona mnie nienawidzi, nie odbiera telefonów. Jak niby miała by się zgodzić na wakacje zafundowane przeze mnie? Pomyślałem o mojej byłej żonie. Że może ona może wziąć ją na wakacje, albo chociaż do domu. Ale okazało się, że zniszczyłem nie tylko moje relacje z Caroline, ale także i Kathy z nią. Przeze mnie moje dziecko nienawidzi mnie i swojej matki. – zatrząsł mu się głos, ale mówił dalej . – Nawet nie spędza z nią świąt. Więc kolejna opcja odpadła. Kwestia zaszkodzenia Bricksowi? Nie da się przekupić. Nie mogę też go zabić, nie umiałbym odebrać zycia człowiekowi, nawet takiemu jak Bricks. Ten chłopak ze zdjęć, który prawdopodobnie jest z moją córką, chyba ją skrzywdził. Nie wiem. W każdym razie coś się stało, bo nie ma ich wspólnych zdjęć, a dostałem tylko jak zła i smutna wyrzuca bukiet kwiatów. Więc najwyraźniej ten dzieciak ją skrzywdził. – spiął się. Typowa reakcja ojca. – A więc on jej nie obroni. Moje opcje się skończyły. Nie mam wyjścia, muszę zacząć wcielać plan Bricksa w życie.
Cała moja złość minęła. Może poza tą na tego kutasa, Bricksa.
Teraz współczułem Jackowi. Fakt, wszystko przeciwko niemu.
Ale też poczułem wewnętrzne zaparcie. Nie pozwolę żeby John zniszczył sam siebie. Nie pozwolę na to. Pod żadnym pozorem, nie ma opcji.
Zrobię wszystko co będzie trzeba.
-W takim razie ja będę ochroniarzem twojej córki. – powiedziałem.
John patrzył na mnie zdziwiony.
Kurwa w co ja się pakuję. Będę  latać jak idiota za jakąś laską, która traktuje tak faceta, którego traktuję jak rodzinę.
Będzie dobrze, jeśli wytrzymam bez wygarnięcia jej kiedyś tego, co o niej myślę. O niej i o tym, jak ignoruje Johna.
Rozumiem jej urazę, ale kurwa no.
-Oszalałeś? Jeszcze mi tego brakuje, żeby dwójka dzieciaków była przeze mnie w niebezpieczeństwie. – pokręcił głową.
-Możesz się spierać, ale i tak wiesz, że zrobię co będę chciał. – wzruszyłem ramionami.
-Luke. – rzucił ostrzegawczo.
-Powiedz mi lepiej coś więcej o niej co wiesz. I możesz przy okazji wyjaśnić po co Ci jej dokumentacja. Mam na myśli jej wizyty u psychologa. – rozłożyłem się wygodniej w fotelu. Patrzył na mnie zszokowany.
-Tak, to też wiem, tylko nie wiem po co Ci to. – potwierdziłem jego wątpliwości.
-Skąd do cholery to wszystko wiesz? Koperta, formularz, dokumentacja? – patrzył na mnie zaskoczony i hm, zły?
-Włamałem się do twojego biura. – powiedziałem spokojnie.
-CO?! – aż wstał.
-No co? – wzruszyłem ramionami. – Sam mi nic nie powiedziałeś, musiałem sam znaleźć odpowiedzi na pytania. – mówiłem spokojnie.
John zacisnął pięści.
-Nie wkurwiaj się, tylko mi opowiedz wszystko. Tylko tym razem nie ściemniaj, bo twoje kłamstwo może kosztować albo mój tyłek, albo tyłek twojej córki. Albo nas obojga. – dobrze wiedziałem, ze doprowadzam go do szału, ale nawet byłem z  tego zadowolony.
Tak jak się tego spodziewałem, opanował się i usiadł. Wziął głębszy wdech.
- Wiem, ze studiuje fotografię. Ostatnio biega, wcześniej chyba trenowała siatkówkę. Ma przyjaciółkę, brunetkę, są chyba bardzo blisko. Miała tego chłopaka, nie wiem co jest między nimi teraz. Mieszka na High Road 22. Ma 22 lata. Jest uparta, to na pewno. Ta dokumentacja… Jak mówiłem, spotkałem się z Kathy. Rozmawialiśmy o Caroline. Nigdy wcześniej  nie dała mi szansy na kontakt, a co dopiero na to, żebym wiedział cokolwiek o życiu naszej córki. Po moim aresztowaniu, do 16 roku życia chodziła do psychologa. Nie chciała tego, wściekała się. Tymbardziej że była zbuntowana przez moje zniknięcie i jego powód.
Na każdej wizycie albo ignorowała totalnie psychologa, albo uciekała, albo się kłóciła i wyzywała. Aż w końcu niedługo przed 17 urodzinami kiedy policja odstawiła ją do domu psycholog poruszył też ten temat. Wpadła w szał.
I powiedziała że nigdy więcej nie pójdzie na żadne spotkanie z psychologiem. Wszedłem w posiadanie jej karty w taki sam sposób  jak ty tych zdjęć, karty i dokumentów z mojego biura. – O PROSZĘ, ŁADNIE FITZ. – Były tam krótko opisane przebiegi spotkań, chciałem wiedzieć jak najwięcej o jej stanie z tamtego okresu. To dlatego.  I właściwie… Tyle wiem o mojej córce. – westchnął.
-Hm, okej. – mruknąłem. Mała zadziorna jak tatuś.
-Co nie zmienia faktu, że ten pomysł jest beznadziejny i jestem na nie. I nie będziesz jej żadnym pieprzonym ochroniarzem. Możesz ją tylko obserwować i mnie informować, nie żartuję. Masz się nie mieszać do tego. - spojrzał na mnie twardo.
-Udam, że nie słyszałem. A teraz wybacz, ale idę się zorientować gdzie jest twoja córka. –ruszyłem do drzwi. Ale stanąłem.- Przypomnij mi, jak ma na imię?
-Caroline. – odparł przewracając oczami.
-Caroline. – powtórzyłem. Nadchodzę Caroline.


*oczami Caroline*
W ciemni mogłam spędzać godziny. Uwielbiałam wywoływać w ten sposób zjęcia, przeglądać je. Lubiłam osobliwą woń tego pomieszcznia. Chciałabym mieć własną ciemnię.
Ale musiała mi na razie wystarczyć ta na uczelni.
Słabe oświetlenie, w którym widziałam tylko to, co miałam przed sobą w promieniu jakiegoś metra mnie odprężało. Przyglądałam się zdjęciom innych studentów, gdy moje już wisiały obok prac innych.
Niektóre były naprawdę niezłe. A w niektórych widziałam błędy, które miałam ochotę poprawić. Cóż w taki sposób lubiłam się uczyć. Przyglądać się, znajdować błędy, rozwiązanie jak tego błędu uniknąć, co zrobić, żeby uzyskać lepszy efekt, jak ustawiłabym oświetlenie, perspektywę. A także podziwiałam prace bezbłędne starając się je zapamiętać i wykonać choć trochę podobne. Oryginalny sposób, ale skuteczny i o wiele lepszy niż sucha teoria z książek.
W słabym świetle moje zmysły się wyostrzały. Dlatego też zwróciłam uwagę na skrzypnięcie drzwi. O dziwo, nikt nie wszedł. Wzruszyłam tylko ramionami, zganiając to na zmęczenie.
Wróciłam do mojego zajęcia. Gdy nagle przed oczami nastała ciemność. CHOLERA.
Słabe światło typowe dla ciemni zgasło. Teraz naprawdę panowała tu ciemność. Obróciłam się w stronę drzwi i próbowałam na pamięć do nich podejść nie przewracając niczego przy okazji. Słyszałam walenie mojego serca. I nie chodziło o to, że dostałam paniki, bo scena była niczym z kiepskiego horroru, ale od kilku dni czułam się obserwowana i niespokojna. Zaczynałam wariować przez mojego ojca.
Wyciągnęłam przed siebie ręce, żeby w razie czego wymacać przede mną ewentualne stoliki, krzesła, czy po prostu zdjęcia, sprzęty, albo ścianę, w stronę której, znając życie i moje szczęście, pech by mnie popychał.
Natrafiłam palcami na materiał. Ale pod materiałem było coś miękkiego. Przesunęłam wyżej. Miękkie, ciepłe, CIAŁO,SZYJA, BRODA, USTA.

Z mojego gardła wydobył się pisk. 



____________________________________________________

HELOU LEJDIS ♥
Jak tydzień mija? :3 
ja się kuruję żeby się nie rozchorować na moje sweet sixteen XD
soł cały dzień w łóżeczku ze słuchawkami, PLL i Teen Wolfem :D
tylko że zaraz trzeba odrabiać historię i matmę, eh :/

KTO WSZEDŁ DO CIEMNI?
Luke? Max? Ktoś od Bricksa? A może tylko sprzątaczka żeby ja stamtąd wypieprzyć? xd
I nie cieszcie się za bardzo tym Luke`iem-ochroniarzem bo nie taki jest mój pomysł :D
A PRZYNAJMNIEJ NIE DO KOŃCA 


btw kochane, tak sobie myślałam
kiedy dodawać rodziały. I chyba w środy będzie YTR a w piątki/soboty Sinister.
Co wy na to? pasuje Wam? 


I jeszcze jedno
Wiem że zaczął się rok szkolny i ciężko jest Wam nawet znaleźć chwilę żeby spokojnie posiedzieć przed kompem.
Ale jeśli już czytasz, to błagam (TAK, KLĘKAM NO) o chociaż tą kropkę w komentarzu, nic więcej.
Bo sama też mam niewiele czasu i energii na cokolwiek a komentarze serio motywują.
Co innego jest zmusić się po 9 godzinach w szkole: ,,cholera muszę napisać rozdział" a co innego ,,lecę pisać rozdział, bo są osoby które na to czekają i na mnie liczą".

WIĘC BARDZO ŁADNIE PROSŻĘ CHOCIAŻ O KROPKĘ.



Miłego dnia kochane ♥
@awhniallable



Szablon by Selly