niedziela, 28 grudnia 2014

Chapter 14

 ,,Wszystko co dobre od początku ostrzega Cię końcem”

komentarze motywują.


*oczami Caroline*
Oddychałam głęboko biegnąc równym tempem, które nadawała mi muzyka w słuchawkach.
Zdecydowanie lubię biegać po terenach, gdzie nie ma ludzi. Czuję się po prostu wolna.
Chociaż nie powiem, często miałam dziwne odchyły, że ktoś za mną biegnie, coś mi mignęło między drzewami i tym podobne głupoty.
Zwłaszcza gdy biegam wieczorem, wtedy spalam dwa razy więcej kalorii bo gdy tylko coś mii mignie, zaskrzypi,  to po prostu zaczynam spieprzać jakby od tego biegu zalezało moje życie.
Cóż,  przynajmniej skuteczne.
Teraz też biegnę wyjątkowo nieco szybciej bo znowu miałam wrażenie, że widziałam coś między drzewami. W sumie to nic szczególnego, bo równie dobrze to może być inna osoba, która wyszła sobie pobiegać. Cóż, jestem panikarą.
Cieszę się, że mam za sobą początki biegania, które były bardzo trudne biorąc pod uwagę moją kondycję. Teraz jest nieco lepiej, męczę się bardzo ale mam z tego satysfakcję.
Przyśpieszyłam jeszcze trochę chcąc spożytkować całą swoją energię i myśli kłębiące się w mojej głowie po ostatnim, hm, spotkaniu z Zackiem.
Nagle poczułam mocne uderzenie, niewiadomo skąd, silny ból w całej prawej stronie ciała a zaraz potem poczułam jak moje ciało boleśnie spotyka się z ziemią, następnie jakiś ciężar na mnie. Czy to jest możliwe żeby drzewo na mnie runęło? nUłamek sekundy, a wystarczył, żebym lezała otępiała. Co się właśnie stało? W głowie mi huczało, zagłuszało to dźwięki muzyki lecące dalej ze słuchawek. Nie mogłam się skupić na tyle, żeby rozpoznać co to za piosenka. Przed oczami nadal migały mi urywki obrazu sprzed kilku sekund. Zacisnęłam powieki i skrzywiłam się na ból, który zaczął się szybko przebijać do mojej świadomości. Poczułam jak ciężar na mnie się słabo porusza i usłyszałam jakiś jęki i pomrukiwanie. Otworzyłam oczy, najpierw widząc nieco rozmazane korony drzew i czyste  niebo. Powoli uniosłam głowę mimo obolałego karku i przymrużyłam powieki próbując odzyskać ostrość widzenia. Na połowie mojego ciała leżał jakiś mężczyzna, głową w dół. Blondyn. Poruszał się słabo, próbując się chyba podnieść, z jego ust co chwila ulatywały jęki i przekleństwa. Ja nadal czuję się jakbym dostała znienacka czymś głowę, jakbym tu była, ale mnie nie było. Nadal dzwoniło mi w uszach, a głowa sprawiała wrażenie jakby miała mi zaraz wybuchnąć.
Niech to się skończy. Próbowałam się jakoś otrząsnąć i na początek ruszyć jakąś częścią ciała, na co z ulgą stwierdziłam, że mogę to zrobić. Jednak szybko ulgę zastąpił jęk bólu. Porządnie się potłukłam. Cholera.
Powoli świadomość do mnie wracała.
-Co do cholery jasnej pan zrobił?! – warknęłam, ale mój głos szybko bardziej  zmienił się w skomlenie. Zdenerwowana dźwignęłam się pomimo bólu do siadu. Co za debil wpadł na mnie na takim obszarze lasu?! I jak, do cholery, jak?!
Facet leżący na mnie wpół, nadal mieląc pod nosem przekleństwa uniósł się z trudem na łokciach, odciążając moje ciało i momentalnie rozłożył się na plecach na ziemi, zaraz obok mnie z ciężkim westchnięciem.
O cholera to on. To ten blondyn, Luke. Co on do cholery tutaj robi? I dlaczego  mnie zaatakował idiota?
Zmarszczyłam brwi w złości. Cholera, nie mam siły się podnieść. Wszystko nie boli. Nie miał gdzie mnie wywalic tylko tu gdzie jest pełno gałęzi, wystających korzeni i kamieni?!
Czułam najmniejszy mięsień i najmniejszą kość mojego ciała, przysięgam.
-Czy ty jesteś normalny?! – warknęłam. Miałam ochotę złapać jakąś gałąź leżącą obok i porządnie walnąc mu nią w łeb.
-Chyba nie. – jęknął, krzywiąc się dramatycznie.
-No właśnie widzę. – syknęłam. – Co to do cholery  było?
-Przepraszam, nie zauważyłem, że… Że tu biegniesz. Nie spodziewałem się, że będzie tutaj biegał ktokolwiek. – ożywił się nagle, ale nadal miał nieszczęśliwą minę. Z trudem usiadł na ziemi i wyjął spod pleców szyszkę.
-Kurwa, więcej tego się nie dało? – syknął bardziej sam do siebie i cisnął szyszką przed siebie.
-Wiesz, to jest las, czego się spodziewałeś, pomarańczy na drzewach? – nie darowałam sobie sarkazmu.
Wywrócił na mnie oczami, co mnie wręcz rozjuszyło, ale szybko się zreflektował.
-Przepraszam, okej? Naprawdę, nie widziałem, że tu biegniesz, ja biegłem z innego końca a ty nagle się wyłoniłaś zza drzewa i nie zdążyłem się zatrzymać… Nic Ci nie jest? – spojrzał na mnie z troską.
-Nie. – warknęłam i spróbowałam dźwignąć się na nogi ale to nie było takie proste. Przeklęłam w myślach.
Blondyn szybko stanął na nogi mimo bólu na twarzy i szybko wyciągnął w moją stronę ręce.
-Naprawdę mi przykro. – powiedział biorąc moją dłoń w jego, a drugą ręką luźno objął mnie w pasie i pomógł mi wstać.
Westchnęłam obolała, gdy wreszcie stanęłam na nogach. Wyłączyłam szybko nadal lecącą muzykę i spróbowałam się rozciągnąć, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu czując ból w każdym miejscu.
-Nic Ci nie jest? Nie zrobiłem Ci nic? – przyjrzał mi się uważnie. Pff perfidnie zatrzymał wzrok na dłużej na moim tyłku.
-Myślę, że moim tyłkiem nie powinieneś się martwić. – prychnęłam, czym najwidoczniej go rozbawiłam, bo zaśmiał się krótko kręcąc głową.
-Okej, zrozumiałem. Ale naprawdę przepraszam. Jesteś pewna, że nic Ci nie jest?
-Oprócz tego, że wywaliłeś mnie na kamienie, korzenie i gałęzie, przy okazji uderzając we mnie i przygniatając mnie, to nie, mam się świetnie. –moja sarkastyczna natura się wyłania, uwaga.
-Ej, naprawdę nie chciałem, okej? – Luke najwyraźniej stracił do mnie cierpliwość.
Westchnęłam ciężko. Chyba jednak jestem zbyt wredna.
-Okej, masz rację. Poobijałam się, ale nic mi nie jest. A jak z Tobą? – spojrzałam na niego.
-Przeżyję. – uśmiechnął się słabo.
-Kto by pomyślał, że biegasz. – uniosłam brew, patrząc na niego.
-No właśnie, kto by pomyślał… - zaśmiał się nieco nerwowo. – Od niedawna w sumie, stwierdziłem, że muszę się jakoś wyładowywać i stwierdziłem, że czemu nie bieganie? I cóż, myślałem, że w tym lesie akurat nie będę nikogo spotykał, a tu proszę… - uśmiechnął się.
- Jakoś nigdy wcześniej Cię tu nie widziałam, a biegam tędy od dłuższego czasu. – powiedziałam nieco powątpiewając.
-To biegasz tędy zawsze? – spojrzał na mnie zaskoczony.
-Bardzo często. – sprostowałam.
-To dziwne, że nigdy wcześniej się nie minęliśmy.
-Też wolałabym się minąć niż centralnie wpadać … - mruknęłam, czym go rozbawiłam.
-Fakt. – przyznał. – W każdym razie, nasza znajomość nie rozpoczęła się najlepiej i hm, jak na razie ciągnie się też nie najlepiej. – zaśmiał się. – Może przydałoby się to zmienić? Jakaś kawa, ciastko, ewentualnie lód na siniaki? – zaśmiał się.
- Skąd ta nagła zmiana? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- Cóż, ludzie się zmieniają. A przy tylu zbiegach okoliczności… - uśmiechnął się po raz kolejny.
-Odniosłam wrażenie, że mnie wręcz zbywałeś więc… - jakoś ta sytuacja wydawała mi się z lekka dziwna.
-Bo, nie czarujmy się, okoliczności w jakich się poznaliśmy nie należały do przyjemnych. I cóż, weszliśmy w aspekt mojego życia, o którym nie lubię rozmawiać. – spojrzał mi w oczy.
-Oh. – mruknęłam.
-Więc, da się to naprawić? – spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
-5 kg lodu, kawa, tabletki przeciwbólowe i jestem twoja. – mruknęłam, rozprostowując  obolałe plecy.
Zareagował śmiechem.
-Miło mi to słyszeć. - odparł wesoło.

*oczami Luke`a*
Już od godziny siedziałem rozwalony na kanapie w moim salonie z córką Johna. O dziwo, okazało się, że mamy trochę wspólnego i rozmowa się kleiła. Obawiałem się, że będzie gorzej. Ale może to nie będzie takie złe, bo całkiem fajna z niej dziewczyna.
Ale nigdy więcej już nie posłucham Caluma. Jestem tak poobijany, jakby napadło mnie stado dresów.
O nieeeeee, nigdy, przenigdy.
-Wiem, że nie lubisz tego tematu, ale dręczy mnie to, co się wtedy stało, pod moim domem. Zrozum mnie, nie mam pojęcia co się działo, tu zawsze było raczej spokojnie. – spojrzała na mnie przepraszająco.
Wiedziałem, że w końcu o to zapyta.
Myśl, Hemmo.
Wziąłem głębszy oddech.
-Okej, rozumiem, że o to pytasz. W każdym razie, nie wiem co dokładnie się stało. Szedłem tędy i nagle dostałem w tył głowy. A potem jeszcze kilka razy gdzie popadło. Nie widziałem żadnej twarzy, a potem straciłem na krótko przytomność i ty mnie znalazłaś. Nie chciałem policji, bo cóż, znają mnie. Nie jestem niewiadomo jakim Bad boyem, ale wiedzą kim jestem. Nie chciałem po prostu problemów tym bardziej, że nie wiem czy nie dostałem za jakieś moje sprawy, może ktoś po prostu stwierdził, że zalazłem mu za skórę i należy mi się wpierdol.  Nie mam pojęcia. Ale po prostu nie chciałem robić zamieszania i niepotrzebnych pytań policji.  I to właściwie tyle. – wzruszyłem ramionami. Brawo, Hemmings.
-Oh. – mruknęła. – I to dlatego się tak denerwowałeś?
-Po prostu nie chciałem pytań, nie wiedziałem właściwie dlaczego chcesz wiedzieć i co możesz zrobić z tą wiedzą.
-Teraz też nie wiesz co mogę z tym zrobić. – zauważyła.
Cóż, kurwa.
-Ty tez nie wiesz co mogę zrobić z faktem, że jesteś ze mną u mnie w domu. – wypaliłem. Cholera jak ona może to odebrać?
-Cóż, przegrałam. – wywinęła dolną wargę i zaśmiała się. Zaraz dołączyłem do niej z wymuszonym śmiechem.
Oh, Boże nie nadaję się do takich rzeczy. Za bardzo lubię gadać bez zastanowienia.
-Więc, może inaczej, czym się zajmujesz? – zapytała, poprawiając się na swoim miejscu.
Pracuję u twojego ojca, kochanie.
- Pracuję w jednej z firm w mieście. Jestem właściwie od wszystkiego, głównie załatwiam sprawy ze wspólnikami, klientami, takie duperele. – powiedziałem wymijająco z bijącym sercem.
Na szczęście taka odpowiedź jej wystarczyła bo nie pytała dalej. Więc ja zadałem kolejne pytanie mimo iż aż za dobrze znam odpowiedź na to pytanie.
- A ty co robisz?
-Studiuję fotografię. W wolnych chwilach gram w siatkówkę, biegam, pływam… Staram się nie stać w miejscu. – odpowiedziała.
-I godzisz to wszystko? Studia, tyle sportu, przyjaciele, chłopak, rodzina… - spróbowałem się zbliżyć do pewnego tematu.
-Daję radę. Mam zajęte właściwie całe dnie, ale zawsze spotykam się z przyjaciółmi. Chłopaka…- zawahała się chwilę- nie mam, a z rodziną raczej nie utrzymuję kontaktu. – powiedziała po prostu.
Okej, czyli temat rodziny i chłopaka na razie zostawiamy.
Chociaż zainteresował mnie ten chłopak. Jak to możliwe, że go nie ma? A gdzie była ostatnio, gdy nie mogłem jej znaleźć? Na randce. Więc?
Już nawet nie wspominam o tym jak wielką mam ochotę zapytać wprost o Johna, dlaczego ona do cholery tak się zachowuje.


*oczami Zack`a Holland*

Stoję pod tym pieprzonym domem trzecią godzinę i przysięgam, że zaraz dostanę pierdolca.
Szukałem Caroline wszędzie, objechałem całe miasto. Telefonów nie odbiera, na smsy nie odpisuje, w domu jej niema… Co do cholery?

A ja siedze w tym pieprzonym samochodzie pod jej pieprzonym domem, kolejną, pieprzoną godzinę i zastanawiam się co się z nią dzieje.
Dopiero spędziliśmy taki wieczór i właściwie noc w Brighton Wells, było okej, ba, było świetnie.
Poza faktem, że szybko się upiła i za wiele sobie z nia nie porozmawiałem.
A dzisiaj znika gdzieś na cały dzień, nie ma z nią kontaktu. Co za dziewczyna.
Przysięgam, że kolejne dziesięć minut w tym samochodzie doprowadzą mnie do istnej furii.
Zauważyłem, że jakaś drobna postać idzie ulicą w moją stronę. Ja sam stałem w niewielkiej odległości od domu Caroline.
Z każdym krokiem widziałem więcej, to dziewczyna. Przez chwilę miałem nadzieję, że to szanowna panienka Fitz. Ale nie, gdy zbliżyła się bardziej, poznałem, że to ta jej mała przyjaciółka, Hannah, czy jakoś tak. Weszła na werandę domu Cary. Przykro mi koleżanko, nie dzisiaj. Dziewczyna była zaskoczona, że nikt jej nie otworzył, wyciągnęła z torebki telefon.
Przykro mi moja droga Hannah,  Hayden, Hope, Holly, czy jakkolwiek Cię rodzice nazwali. Też próbowałem dzwonić.
Dziewczyna po kilku próbach dodzwonienia się do Caroline, usiadła zrezygnowana na schodach. No nie. Niech ta mała stąd zjeżdża, miałem zamiar się zobaczyć z Caroline od razu gdy przyjdzie. A przecież przy tej dziewczynie, nie porozmawiam z nią. Ba, odniosłem wrażenie, że ona szczególnie mnie nie lubi. Cóż, nie będę płakać z tego powodu.
Zacząłem bębnić palcami w kierownicę. Mam nadzieję, ze ta Holly ma mniej cierpliwości ode mnie i szybko sobie stąd pójdzie. Jeśli nie, to moje kilkugodzinne czekanie tutaj będzie na marne bo i tak nie porozmawiam z Caroline.
Cholera.
W tą ulicę skręcił jakiś samochód. Kolejny będzie na mnie trąbił, że stoję w takim miejscu torując zakręt? Niech mnie już lepiej nie wkurwia.
Auto zatrzymało się kilkanaście metrów przede mną pod domem Caroline. Co do…?
 Wytężyłem wzrok, żeby zobaczyć w mroku jak najwięcej co nie było łatwe. Z tego pieprzonego auta wysiada Caroline! A w pieprzonym aucie siedzi za kierownicą jakiś pieprzony facet!  Najpierw wyjazd ze mną, teraz cały dzień spędzony z jakimś innym kolesiem? No proszę.
Dziewczyna uśmiechnęła się do chłopaka siedzącego w środku, coś powiedziała i zamknęła drzwi, kierując się w stronę swojego domu. Ta Hope, która siedziała na schodach była najwyraźniej niemniej zaskoczona co ja. Ba, ona była właściwie zszokowana. Powoli podniosła się ze schodów, gdy Caroline podeszła do niej z szerokim uśmiechem i przywitała się z nią buziakiem. Zaczęła otwierać drzwi. Ja natomiast skupiłem się na ruszającym aucie przede mną. Zacząłem jechać za nim. Zobaczymy, dokąd mnie doprowadzi.

*oczami Caroline*
-Naprawdę przepraszam Hay, zupełnie wypadło mi z głowy, telefon mi się rozładował a ja kompletnie straciłam poczucie czasu! – mówiłam szybko i energicznie, zdejmując cienką kurtkę i wchodząc w głąb domu.
-Kto to był, w tym samochodzie? – brunetka zapytała, nieco niepewnym tonem.
-Luke. – odparłam od razu, wchodząc do kuchni i szykując herbatę i ciastka.
-Luke? – powtórzyła zaskoczona. Przytaknęłam.
- A ty przypadkiem nie byłaś wczoraj na randce w Brighton Wells z chłopakiem, który miał na imię nieco inaczej? Może na przykład, Zack? – zapytała nieco sarkastycznie stając naprzeciw mnie i opierając się o blat.
-Owszem. – odpowiedziałam zwracając się w jej stronę.
-Więc? – spojrzała na mnie dziwnie.
-Co ,,więc”? – popatrzyłam na nią nie rozumiejąc o co jej chodzi.
-Wczoraj randka z Zackiem, dzisiaj wracasz skądś z jakimś Luke`iem…. Skąd ty  w ogóle znasz Luke`a? -  spojrzała na mnie nieufnie.
-Hay, nie mówiłam Ci wcześniej, ale była kiedyś bójka pod moim domem, w każdym razie, w okolicy. Wracałam w tedy do domu i zobaczyłam, że ktoś leży na chodniku. To był Luke. Jego ktoś napadł i pobił. Dziwnie się zachowywał, nie chciał pogotowia. W każdym razie, odszedł. A dzisiaj jak poszłam biegać, wpadł na mnie w lesie i …
-W lesie? – wpadła mi w słowo.
-W lesie. – przytaknęłam, na co spojrzała na mnie powątpiewająco. – I jakoś to wyszło, że poszliśmy do niego, rozmawialiśmy i tak się zagadaliśmy, że kompletnie straciłam poczucie czasu. – wyjaśniłam.
Patrzyła na mnie w dziwny sposób.
-A co z Zackiem?
-Nie odzywał się na razie. – odparłam.
- I dlatego spędziłaś dzień z Luke`iem. – mruknęła nieco kpiąco.
-Hay, o co Ci chodzi? – zmarszczyłam brwi.
- Nie, Caroline, o co chodzi Tobie? Odtrącasz Maxa, spotykasz się z Zackiem,  wczoraj żegnałam Cię jak jechałaś z nim poza miasto, a dzisiaj witam Cię, jak wysiadasz z samochodu Luke`a !  Jak to wygląda?
-Hay nie mów tak jakbym była jakąś dziwką bo nie jestem i dobrze o tym wiesz! – straciłam cierpliwość.
-Nic takiego nie powiedziałam! Ale nie rozumiem co ty najlepszego robisz! Max, Zack, Luke,  to w końcu czego ty chcesz? – spojrzała na mnie ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej ramionami.
-Hayley do cholery, przecież spotkanie z chłopakiem to nie jest nic wielkiego! Nie byłam na randce z Luke`iem! Dobrze nam się rozmawiało, ale to wszystko!
-A nie pomyślałaś o Zacku? Nie odezwałaś się dzisiaj do niego po tej randce? Było źle?
-Nie, było świetnie! Ale on też się nie odezwał. – odparłam.
-A skąd o tym wiesz? Masz rozładowany telefon! – zawołała.
O cholera. O CHOLERA.
Zamarłam.
Hayley widząc moją minę tylko westchnęła.
-Tsaaa… -mruknęła.
-Okej, no, mój błąd. Naprawię to. Przeproszę. Ale nadal nie rozumiem twoich nerwów.
-Cara, bo ja już zgłupiałam! Wpadasz ze skrajności w skrajność. Albo jesteś sama, albo masz obok siebie kilku facetów naraz, czego nie ogarniesz, bo tak się nie da do cholery! – wyrzuciła dłonie w górę.
-Nie robię tego! Raz w życiu spotkałam się z Luke`iem w ramach przeprosin za ten wypadek w lesie, to wszystko! A z Zackiem nawet nie jestem, więc nikogo nie zdradzam ani nie oszukuję! – nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam gestykulować.
-Nie wiem, Cara. W każdym razie, to nie jest dla mnie okej. Nie sądzę, żeby Zack był szczęśliwy, jeśliby wiedział, że cały dzień po randce z nim spędziłaś z innym chłopakiem, nieważne z jakiego powodu. – powiedziała spokojniej.
-Hayley, skąd nagle taka solidarność z Zackiem? Przecież ty go nie lubiłaś, a teraz go bronisz i stajesz po jego stronie. – nic nie rozumiałam.
Brunetka westchnęła ciężko.
-Dalej go nie lubię. – odparła. – Po prostu… Gdybym miał wybierać czy wolę jak jesteś z nim a z jakimś kolesiem, którego pobili, który nie chciał pogotowia i nagle wpadł na Ciebie w lesie, to mój wybór pada na Zacka. – wzruszyła ramionami.
-Ale nie musisz nikogo wybierać, bo Luke nie jest żadnym rywalem Zacka. Zresztą, ty nawet nie znasz Luke`a.
Popatrzyła na mnie nieco dziwnie i zawahała się.
-Masz rację, nie znam go. – odparła po chwili.
-Dobra, Hay, skończmy ten temat. – westchnęłam. – Mów jak z tobą i Ashtonem. – uśmiechnęłam się do niej zachęcająco.

*oczami Hayley*
Przez cały wieczór spędzony z Carą czułam się dziwnie. Wtedy, kiedy Luke był pobity… Potem miałam mu zakryć siniaki. Luke ma coś wspólnego z ojcem Caroline. A dzisiaj wpada na nią przypadkiem w lesie i zaprasza do siebie. Przypadkiem? Nie wydaje mi się. O co w tym wszystkim chodzi?
Dręczą mnie teraz wyrzuty sumienia, że nie powiedziałam Caroline, że go znam. Ale gdybym powiedziała, musiałabym tez powiedzieć skąd... 
Samochód Ashtona podjechał pod dom Caroline, gdzie stałam. Wzięłam głęboki oddech i wsiadłam.
-Hej, Ash. –powiedziałam i nachyliłam się, żeby dać mu buziaka w policzek, na co przekręcił w ostatniej chwili głowę i trafiłam w jego usta. Roześmiał się, a ja razem z nim.
-Cześć, kochanie. – powiedział. Zapięłam pasy i ruszyliśmy.
-Jedziemy prosto do Ciebie? - zapytał patrząc na mnie.
-Mhm. - przytaknęłam. Ashton zauwazył moją minę, cholera.
-Wszystko okej? – zapytał zerkając na mnie.
-Tak, pewnie, - uśmiechnęłam się do niego nieco sztucznie. Nie uwierzył mi.
Ale na szczęście nie pytał dalej.
A mina Luke`a na mój widok, gdy odwiózł Caroline, dalej siedziała mi w głowie. Czego ten chłopak od niej chce?





______________________________________________________

JAKBY KTOŚ NIE CZYTAŁ MOJEGO ONE SHOTA > http://sinisterstylesfanfic.blogspot.com/2014/12/album.html
na wattpadzie"


Misie, widząc tu po raz pierwszy od dawna 8 komentarzy, jest naprawdę łatwiej ruszyć tyłek i coś napisać. 




@awhniallable

wtorek, 9 grudnia 2014

Chapter 13



,,Przeciw wszystkiemu co ciągle nas dzieli
i przeciw wszystkiemu co chce nas pokonać"

♥ PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM, PROSZĘ, WAŻNE ♥
*oczami Caroline*
Nerwowo przesunęłam dłonią po włosach. Hay wyszła już jakieś 30 minut temu, a ja czekałam na przyjazd Zacka.
Czułam rosnące zdenerwowanie jak i ekscytację.
Przejrzałam się kontrolnie w lustrze. Cóż, jak na mnie, jest okej.
Obawiałam się czy to nie za dużo, albo nie za mało, nie chciałam żeby wyszło tak, że niewiadomo co sobie wyobrażam po tym koncercie, ale też nie chciałam wyglądać tak, jakbym to lekceważyła. UGH.
Chodzenie na randki nie jest takie łatwe.
Ups, czy ja użyłam słowa ,,randka”?
To chyba za dużo powiedziane jeśli o nas chodzi.
Nie wiem. Lubię go. Podoba mi się. Zdecydowanie zamieszał mi w głowie. Ale czy tak zaraz w sercu? Nie wiem. Jeszcze nie wiem.
Może dlatego jeszcze bardziej stresowałam się tym dzisiejszym koncertem?
Usłyszałam dźwięk slinika i szybko dopadłam do okna. Tak, to Zack. O Cholerka.
Jeszcze jedno spojrzenie w lustrze, sms do Hay, że jedziemy i już wychodziłam z domu, akurat gdy Zack podchodził do werandy. Przekręciłam klucz w zamku i obróciłam się w jego stronę z wesołym uśmiechu.
-Hej, Zack.
-Cześć, Car. – przywitał się ze mną buziakiem w policzek. – Świetnie wyglądasz.  – uśmiechnął się łobuzersko.
-Dzięki. – zaśmiałam się krótko.
-Gotowa na koncert niedocenionych gwiazd godnych sławy Justina Biebera? – zapytał podniosłym tonem.
-Nigdy nie byłam bardziej gotowa. – odpowiedziałam takim samym tonem, nie mogąc powstrzymać uśmiecu. – Ale muszę Cię uprzedzić, że prawdopodobnie będziesz musiał mnie siłą trzymać poza sceną, bo jak ich zobaczę to nie wiem czy zdołam okiełznać atak fangirlingu. – powiedziałam zniżając głos do dramatycznego szeptu.
-Obiecuję, że Cię nie puszczę. – powiedział pewnie, luźno obejmując mnie w talii ramieniem i prowadząc do samochodu.
Moje zdenerwowanie szybko zniknęło pod wpływem jego towarzystwa.
Już po chwili byliśmy w drodze do Brighton Wells, gadając o wszystkim i o niczym, śpiewając i wygłupiając się.
-Są prawie tak dobrzy jak ten zespół, na którego koncert jedziemy. –parsknął komentując kończącą się piosenkę The Fray.
-Czyli ten zespół jest lepszy? – upewniłam się próbują wstrzymać smiech.
-O wiele lepszy. –zapewnił mnie. – Mówię Ci, za rok wszyscy będą Ci zazdrościć, że byłaś na jednym z ich pierwszych występów i to za darmo.
-O mój Boże,  daleko jeszcze? – parsknęłam, na co też zareagował śmiechem.
-My nie jesteśmy normalni. – pokręcił głową śmiejąc się.
-Ale to dobrze! – zareagowałam żywo i wyjęłam aparat z torebki.
-O nieeee… - od razu pokręcił przecząco głową Zack.
-O tak! – zawołałam żywo. – Miałam go wyjąc dopiero jak będziemy na miejscu, ale biorąc pod uwagę rosnącą ekscytację podczas podróży, czas na kilka selfie teraz! – zaśmiałam się, ułożyłam wygodnie na fotelu tak, żeby być bliżej niego i skierowałam obiektyw na nas, robiąc głupią minę.
Zack śmiał się i opierał, ale równie szybko wyluzował i nie odrywając wzroku od drogi robił dziwne miny czy pozy, albo gesty. 
Zrobiłam około setki głupich zdjęć, na każdym robiłam coś głupiego. A to go obejmowałam, a to robiłam dzióbki, wyszczerzałam się, krzywiłam i śmiałam. Nie zabrakło też głupiego filmiku.
Albo ewentualnie piszczałam, bo akurat Zack dźgał mnie palcem w brzuch.
W końcu gdy udało mi się przestać śmiać,  zaczęłam uważniej oglądać zdjęcia. Oprócz kolejnych napadów śmiechu na widok kilku zdjeć, znalazłam jedno, które wyjątkowo mi się podobało.Byłam lekko oparta o jego ramię, a on obejmował mnie luźno. Akurat udało mi się uchwycić moment gdy spojrzał w obiektyw.
-To jest fajne. – stwierdziłam zadowolona i pokazałam mu.
Zerknął.
-Każde zdjęcie, na którym jesteś na pierwszym planie będzie ładne. – parsknął.
Prychnęłam tylko na jego słowa. Ale wiedziałam już, że to zdjęcie dołączy do mojej ściany ze zdjęć, którą planuję zrobić w mojej sypialni.  Na razie kompletuję zdjęcia. A to z dzisiaj na pewno tam trafi.

- Co planujesz robić po studiach? – zapytał nagle ni z tego ni z owego.
-Chciałabym robić coś powiązanego z fotografią. Albo chociaż robić coś, co polubię choć trochę.  – uśmiechnęłam się. – A ty?
- Grafika, systemy… W sumie z każdej dziedziny informatyki coś lubię i myślę, że nie będę zbyt wybredny.
-Marzy mi się być jakimś super fotografem, takim wiesz, zarabiam rozwijając swoją pasję. Coś pięknego. – uśmiechnęłam się pod nosem.
- Zobaczysz, jeszcze mi będziesz robić zajebiste sesje na okładki, jak już zostanę sławny. –powiedział z poważną miną, na co zareagowałam śmiechem.
- Będę zbyt sławną panią fotograf, żeby robić sesje komuś tak przeciętnemu jak ty. – prychnęłam, zarzucając teatralnie włosami.
-No dzięki. – wywinął dolną wargę.
Uśmiechnęłam się tylko i rozłożyłam wygodniej w fotelu.
*jakiś czas później*
Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy do wejścia klubu ,,Blurred”, jak wnioskowałam z neonowego szyldu. Niedaleko wejścia stało już kilka grupek osób.
-Czujesz tą rosnącą ekscytację, że zobaczysz swoich idoli? – wyszeptał mi do ucha wywołując dreszcze na moim cieple i przyjemne łaskotanie w miejscu gdzie poczułam jego ciepły oddech.
-Emocje rosną. – oszepnęłam w taki sam sposób.
Zaśmiał się tylko i poczułam jak ujął w dłoń, moją, splatając nasz palce razem.
Uśmiechnęłam się pod nosem na ten gest.
W środku było całkiem miło. Lokal był spory ale przy tym przytulny i klimatyczny. Wyobraziłam sobie tutaj mały występ Eda Sheeerana.
O jeju. Idealnie.
Zatrzymaliśmy się przy jednym ze stolików, nieco w rogu, ale z dobrym widokiem na przygotowaną scenę i w intymnej atmosferze.
-Czego się napijesz na początek? – uśmiechnął się do mnie odsuwając mi krzesło.
-Hm, a co bys mi polecił jako stały klient? – zagadnęłam z uśmiechem.
-Proponuję jakiegoś lekkiego  i słodkiego drinka na początek. – puścił mi oczko.
-Okej. – zgodziłam się , odwzajemniając uśmiech. Czułam się zrelaksowana w jego towarzystwie, podobała mi się też atmosfera tego miejsca.
-Zaraz będę. – Zack oddalił się stronę baru. Rozejrzałam się. Około połowa całego lokalu była zajęta. Zauwazyłam, że kilka dziewczyn kierowało wzrok w stronę Zacka, a co za tym idzie, mnie bo weszłam tu z nim.
HA.
- Proszę bardzo. – uśmiechnięty Zack pojawił się obok mnie z piwem i drinkiem dla mnie.
Postawił mojego drinka przede mną i już miał siadać obok mnie, gdy usłyszeliśmy wołanie:
-Holland, jesteś! – wesoły męski głos. Na widok idącej w naszą stronę czwórki mężczyzn, właściwie jakoś w naszym wieku, może starsi, ciężko powiedzieć. Ale przystojni, to na pewno.
Uśmiechali się do nas wesoło. Domyśliłam się, że to prawdopodobnie członkowie zespołu, o którym mówił mi Zack. Brunet przywitał się najpierw z jednym z nich a zanim przywitał resztę, wskazał na mnie.
-To jest Caroline, wasza największa fanka. – zaśmiał się krótko. Zachichotałam i wstałam by się z nimi przywitać.
-Oooo w takim razie bardzo miło mi poznać, jestem Kyle. –chłopak uścisnął mnie przyjaźnie.
-Jako głowny gitarzysta zgłaszam gotowość, żeby złożyć autograf na twoim staniku! – ciemny blondyn od razu podszedł do mnie, najpierw wywołując u nas śmiech swoim komentarzem.
-Caroline. – wyciągnęłam dłoń.
-Tom. – powiedział wesoło i ominął moją dłoń, a zamiast tego objął mnie tak jak wcześniej Kyle.
Przywitałam się z resztą, która również uściskała mnie. Dowiedziałam się, że mulat ma imię Chris, a wysoki szatyn Patrick. W ich towarzystwie też szybko poczułam się swobodnie. Byli bardzo mili i właściwie, to po krótkiej chwili czułam się jakby byli moimi dobrymi znajomymi od  dłuższego czasu.  Nie obyło się bez typowych wypowiedzi z podtekstami, czy aluzjami dotyczącymi mojej obecności z Zackiem.  Ale też luźnych rozmów na wszystkie tematy.
Zapowiada się bardzo miły wieczór.                 
-Dobra, my musimy lecieć. Za pięć minut, wchodzimy, Caroline szykuj bieliznę, żeby nam rzucać. – puścił mi oczko Kyle.
-Ja już wyskakuję z bokserek! – zawołał Zack zwracając na siebie uwagę ludzi dookoła, których nieco przybyło od naszego przyjścia. Nie było tu przeludnienia, ale mieli ruch.
Poprawiłam się na krześle, biorąc łyka mojego drinka. Nie mogłam się już doczekać aż usłyszę jak grają.

*oczami Luke`a*
Objechałem miasto już kolejny raz. Nic.
Cholera.
No ZGUBIŁEM MAŁĄ FITZ.
Kurwa.
Nie wiem jakim cudem w takim mieście jak to mogłem ją zgubić. Jeszcze przed kilkoma godzinami była w domu. Ba, była z Hayley.
Swoją drogą nieżle się przestraszyłem, czy może jednak czegoś jej nie powie.
I wtedy NA CHWILĘ, dosłownie, pojechałem po kawę. Błąd, pieprzony błąd. Jak wróciłem nie było już ani jednej ani drugiej. Na uczelni, w parku, w tej kawiarni, no nie ma jej.
Rozpłynęła się no. Próbowałem znaleźć tego jej kochasia, ale jest w domu, o dziwo  z jakąś laską. A tego drugiego też nie mogłem znaleźć. To znaczy, zacznijmy od tego, że nawet nie wiedziałem gdzie mógłbym go szukać. Może pojechała do mamy? Cioci? Ale w sumie przejechałem się też w rejony, gdzie mieszka jej ciocia i nic. Jej dom rodzinny jest za daleko.
Nie to żebym się martwił, ale co jeśli ją porwali? Przecież John by tego nie przeżył.
I to tylko dlatego, że zachciało mi się pieprzonej kawy.
Uh.
Podjąłem decyzję. Muszę jakoś wyciągnąć od Johna adres jego żony. Może ta mała pojechała do mamy?
Nie zaszkodzi tego sprawdzić. A nie mogę siedzieć bezczynnie.
Może jest z tym swoim kochasiem? Ale gdzie, do chuja?!
Poczułem wibracje w kieszeni. Spojrzałem na wyświetlacz.
Irwin.
-Halo?
-Siema, Hemmo. Gdzie ty się wozisz cały dzień, szukamy Cię.
-Szukam córki Johna. – westchnąłem.
-Jak to szukasz?
-No byłem pod jej domem i wszystko było okej, pojechałem na chwilę po kawę a jak wróciłem to już jej nie było. I nie wiem gdzie jest, objechałem całe miasto i nigdzie jej nie ma.  I nie wiem czy gdzieś baluje, czy może to ci od Bricksa ją mają, czy co się dzieje. Ze względu na Johna czuję się odpowiedzialny za nią. I wcale mi się to nie podoba. – skrzywiłem się.
-Przecież ona pojechała do Brighton Wells na jakąś randkę.
CO?
-Jaką randkę do chuja?!
-No nie wiem, z jakimś kolesiem, nie pamiętam imienia. – marudził Ashton.
-Skąd wiesz?
-Hayley. – mruknął. Oczywiście. Kurwa no.
-No jasne. – mruknąłem pod nosem.
-No. To nie odwalaj tylko wracaj, wyskoczymy na jakieś piwo czy coś.
-Zaraz będę. – rzuciłem tylko i się rozłączyłem.
Czemu od razu nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać Hayley? To znaczy, biorąc pod uwagę to, że ona nie ufa mi ani trochę ani nie darzy mnie sympatią, to pewnie za wiele bym się nie dowiedział, a już na pewno nie od razu, ale jednak. Jestem przekonany, że Ashton pomógłby mi to z niej wyciągnąć bez większych problemów.
Spokojniejszy wróciłem do domu, gdzie siedziała reszta towarzystwa.
Już po wejściu do środka, usłyszałem ich śmiechy.
-Hemmo! – Michael wyjrzał  z pokoju. 
-Jestem już. – mruknąłem tylko i rozwaliłem się obok Caluma na kanapie.
- Słyszeliśmy, że ta mała uciekła Ci na randkę. – odezwał się Hood.
- Taa… - prychnąłem.
-Słaby z Ciebie ochroniarz, jak nie wiesz takich rzeczy. – Hood postanowił dalej mnie denerwować.
-Nie jestem jej pieprzonym ochroniarzem. Robię to tylko ze względu na Johna.  – warknąłem nieco zirytowany mianem ,,ochroniarza”.
- W każdym razie słabo się orientujesz. – rzucił Calum.
-Byłoby łatwiej jakby szanowna Pani Irwin mogła być moim informatorem. – prychnąłem, ale zaraz  na mojej twarzy zagościł uśmiech gdy zauważyłem, że Ashton się jednocześnie wkurzył ale i ucieszył przez moje określenie Hayley. Co ta miłość robi z ludźmi.
-Ej w sumie to nie jest głupi pomysł. – ożywił się Michael. – Przecież Hayley zawsze jest na bieżąco jeśli chodzi o córkę Johna. Gdyby Ci czasem pomogła, nie zaszkodziłoby, a ty miałbyś więcej spokoju.
Kuszące, nie powiem.
-Nie ma pieprzonej opcji. – od razu zaoponował Irwin z poważną miną. – Nie mieszajcie jej do tego. Już wystarczająco jej namieszałeś w głowie po tym jak John odjebał z tym genialnym pomysłem zadbania o bezpieczeństwo Caroline. – skrzywił się nieco.
Westchnąłem.
-Nie miałem innego wyjścia. – rzuciłem.
-Wiem. – zgodził się Irwin.
-Ale od czasu do czasu, Hayley mogłaby… - zaczął Calum, ale Ashton od razu wpadł mu w słowo.
-Zamknij się, Hood. Hayley nie będzie brała w tym udziału. Koniec. – powiedział twardo.
Eh.
Chyba  jestem  w dupie.
-W każdym razie mam spokój dopóki Caroline nie wróci z randki. – rozłożyłem się wygodniej na kanapie.
-A nie znasz jakiejś jej innej przyjaciółki? – ciągnął temat Clifford.
-Jakieś gorącej przyjaciółki. – wtrącił Calum, na co wywróciłem oczami.
-Nie znam. – westchnąłem.
- No to tak jakby, miłego  chronienia i szukania igły w stogu siana. – mruknął Michael.
-Taaa. – sapnąłem. To był męczący tydzień. Praca, córka Johna, chłopaki…
-EJ KURWA JESTEM GENIALNY! – Calum podskoczył nagle na swoim miejscu.
-Hood, nie drzyj paszczy. – jęknął Irwin oparty o zagłówek fotela, w którym pół-leżał, rozwalony na całą jego wielkość.
-Ale serio! Hemmo! – Calum znalazł się momentalnie obok mnie. Spojrzałem na niego nic nie rozumiejąc.
- Potrzebujesz kogoś kto ja dobrze zna, wie co się aktualnie u niej dzieje, PRZYJACIÓŁKI. Nadążasz? – spojrzał na mnie badawczo, przerywając swoją myśl.
-Ja to nie ty, Hood. – mruknąłem wywracając oczami, za co dostałem lekko w tył głowy.
-Skup się! –zawołał zniecierpliwiony. – Ty sam możesz być informatorem dla siebie! – klasnął dłońmi i zrobił zamaszysty ruch, czekając na nasza reakcję, wyraźnie z siebie zadowolony.
Słucham?
Nastała chwila ciszy.  Ja, Clifford i Irwin patrzyliśmy się tylko na Caluma jak na idiotę. Jeśli ktoś go kiedyś zrozumie i ogarnie, to niech się zgłosi, wybuduję mu jakiś pomnik czy coś.
-Co kurwa? – mruknął Ashton.
-Oh, Boże, z jak tępymi ludźmi przyszło mi żyć! – jęknął dramatycznie Hood, za co tym razem od dostał w łeb.
-MÓWIĄC TAK, żeby dotarło do waszych wątpliwej przydatności do użytku rozumów: potrzebujesz kogoś, komu Caroline będzie ufała, kogoś kto wie co się u niej dzieje. Taką rolę zazwyczaj pełnią przyjaciele. A WIĘC, ty możesz być taką osobą! Po prostu się z  nią zakumpluj !
-Że niby mam dla picu się ,,zaprzyjaźnić” z Caroline do tego stopnia, żeby wszystko o niej wiedzieć? – zapytałem niedowierzając.
-Brawo Hemmings, to twój szczęśliwy dzień, piątka, siadaj. – prychnął Calum. – Czy to naprawdę było tak trudne do ogarnięcia? – pokręcił głową z politowaniem.
-Ciebie pojebało, czy pojebało? – zirytowałem się. To wszystko zaczęło zmierzać w złą stronę. Miałem pomóc Johnowi i jego córce, a nie ją wykorzystywać, o ironio, dla jej własnego bezpieczeństwa.
-Sam pomyśl. – ciemnowłosy wzniósł oczy do nieba. – Miałbyś święty spokój. Od czasu do czasu byście się spotkali, dowiedziałbyś się co się dzieje, czasem byście gdzies wyszli, może byś na coś trafił i pokapował kto i w jaki sposób ją obserwuje.
-Nie ma mowy. – rzuciłem tylko.
-Hemmo… - zaczął Michael.
-Nie. – przerwałem mu. – To beznadziejny pomysł.
-Lepszy niż wplątywanie w ten burdel Hayley. – wtrącił swoje Ashton.
-Zabujanych pantoflarzy nikt nie pytał o zdanie, dzięki Ashton. – prychnąłem.
Chłopak tylko wywrócił oczami na mój komentarz.
-Ale serio, Luke. Na pewno miałbyś mniej tego wszystkiego na głowie. – zwrócił się do mnie Michael.
-Przecież ona mnie już zna! Wpadłem jak dostałem wtedy pod jej domem w ryj! A że to charakterek Johna, chce wiedzieć co tam się stało, dlaczego nie chciałem policji i pogotowia…- nie dane mi było skończyć bo Calum wpadł mi w słowo.
- Więc zaspokój jej ciekawość. – wzruszył ramionami chłopak. – Ją też możesz przy okazji zaspokoić. – dodał po chwili. Nie byłby Calumem Hood`em gdyby nie powiedział czegoś w tym stylu.
-Masz rację, przyjdę do niej z tekstem: Hej, słuchaj wtedy dostałem wpierdol od kogoś kto szantażuje twojego ojca i cały czas Cię śledzi i włamuje się do twojego domu. Nie chciałem policji bo mam swoją przeszłość i pomagam twojemu ojcu przez pilnowanie twojej dupy. Chcesz się zaprzyjaźnić, żeby wszystko mi ułatwić? Zaufaj mi. A, zapomniałbym  i chodź się pieprzyć bo Calum stwierdził, że to też byśmy mogli załatwić, tak przy okazji. – dokończyłem cały czas używając sarkazmu.
Clifford westchnął, Iriwina najwyraźniej rozbawiłem.
-Możesz dodać że jakby miała ochotę, to ja się piszę na trójkącik. I nie obrażę się, jakbyś dał jej mój numer, tak w razie czego. – rzucił uśmiechnięty od ucha do ucha Calum.
Oh Boże, dopomóż.
-Możesz jej powiedzieć tylko o swojej przeszłości. Dzięki temu zdobędziesz w pewnym stopniu jej zaufanie. W końcu powiesz jej coś, co jest twoją, hm, tajemnicą, w pewnym sensie. To powinno jej dać do myślenia, że ty jej ufasz. Więc i ona zaufa choć trochę tobie. A potem już z górki. Kawa, spacer, telefon, jakaś impreza… - Michael zaczął wymieniać, ale oczywiście nie skonczył.
-… Jakiś numerek w jakimś kiblu, w jakimś klubie… - wtrącił Calum.
-Hood, ogarnij cycki, albo dostaniesz w ryj. –warknąłem, na co chłopak zareagował tylko śmiechem.
- W każdym razie… - zaczął ponownie Clifford. – Myślę, że byłoby to okej. Wszystkim żyłoby się łatwiej. Byłoby Ci prościej dbać o jej jako takie bezpieczeństwo i rozglądać się, czy ktoś jej nie obserwuje, śledzi, cokolwiek.
-Nie mogę wykorzystać zaufania tej dziewczyny. To jest CÓRKA JOHNA. A ja miałem mu i jej pomóc, a nie robić świństwa, żeby stać się bohaterem jakimś  bohaterem typowej, rzewnej piosenki o tym, jacy to faceci są straszni. – powiedziałem twardo.
- Ale po pierwsze: to dla jej dobra. Po drugie: tu chodzi tylko o znajomość, nic więcej. To nic złego. A wiadomo, może ona jest spoko i to nie będzie dla Ciebie tylko przykry obowiązek, żeby się z nią zadawać. – przekonywał mnie Michael.
- Dobrze mówi. – wtrącił milczący dotąd Ashton.
-Wyjątkowo się zgodzę, Mikey ma rację. – przytaknął Hood.
-Nie podoba mi się ten pomysł. – I TO JAK CHOLERA.
- Spróbuj. Chociaż tyle. Co Ci szkodzi. – Irwin dokładał swoje.
-Ty się nie udzielaj, bo ty poprzesz każdy pomysł, który wykluczałby udział Hayley. – wywróciłem oczami.
- Cokolwiek. – zaśmiał się chłopak.
-Hemmo? – Michael czekał na jakąś decyzję.
Nie. To się nie może udać. Nie mogę tego zrobić. John by mnie zabił jakby się dowiedział.
- Ok., spróbuję. Zobaczymy. –mruknąłem.
CO JA ROBIĘ.
- Skoro dramaty uznajemy za zakończone, proponuję się napić! – rozpogodził się Calum. No oczywiście.
Pozostali zareagowali równie pozytywnie.
ZGODZIŁEM SIĘ NA UDAWANIE PRZYJACIELA CÓRKI JOHNA.
Cholera, to się źle skończy.

*oczami Caroline*
- Nie wierzę ! – wybuchnę łam śmiechem po raz kolejny tego wieczoru, który okazał się jednym z tych, których po prostu się nie zapomina.
Koncert skończył się jakieś dwie godziny temu, może więcej, nie wiem. Przy Zacku traciłam poczucie czasu. Po prostu nie zwracałam na to najmniejszej uwagi.
Sam koncert był jedną wielką zabawą. Już dawno się tak nie wytańczyłam i nie wyśpiewałam. Okazało się, ze chłopaki umieli grać kilka moich ulubionych piosenek, co uszczęśliwiło mnie jeszcze bardziej. Tańcząc na samym środku lokalu z Zackiem, nie przejmowałam się ludźmi wokół, tym, czy ktoś na nas patrzy. Po prostu się bawiłam. I to świetnie.
A już  po pierwszej piosence, reszta ludzi dołączyła do nas.
Po koncercie wypiłam drinka z chłopakami z zespołu. Zack jako przykładny kierowca, zadowolił się tylko colą.
Posiedzieliśmy z nimi chwilę i wyszliśmy na spacer, który ciągnął się już od dłuższego czasu.
Dobrze, że znał tą okolicę, bo gdyby nie to, już dawno byśmy pobładzili. Po prostu szliśmy przed siebie,  mimo późnej godziny. Wydaje mi się, że jest jakoś koło północy, może po.
Kto by się tym przejmował.
Wysłuchałam już kolejnej historii z życia Zacka i chłopaków z zespołu. To co oni odstawiają…
Właściwie cały czas się śmiałam. Nogi mi się z lekka plączą, coś mi się tak zdaje. Ale nie czuję się pijana. Szczęśliwa, to i owszem.
-Naprawdę, świetnie z Tobą bawiłem, wiesz? – uśmiechnięty Zack, objął mnie luźno w pasie.
Pasowało mi to.
-Ja też. – powiedziałam wesoło.
-Nie sądziłem, ze będzie aż tak fajnie. Właściwie, spodziewałem się, że uciekniesz, gdy tylko nas poznasz. – zaśmiał się krótko.
-No coś ty – zachichotałam. – Jesteście nienormalni, ale Was uwielbiam!
Zawtórował mi.
-Z wzajemnością! – zapewnił mnie.
Nie zwracałam wcześniej za bardzo gdzie i jakimi drogami szliśmy. W sumie, może dlatego, ze przez większość ścieżki naszego spaceru, oświetlenie było słabe, albo żadne. Ale tym razem zauważyłam w zdecydowanej różnicy terenu. Zorientowałam się, że szliśmy jakimś peronem. Tory.
Wskoczyłam na nie i zaczęłam iść wzdłuż nich, trzymając dłoń Zacka, który wyraźnie rozbawiony tym co robię, ratował mnie swoja siłą od upadku. Sprawiło mi to więcej frajdy niż mogłam przypuszczać.
W końcu poddałam się,  oczywiście czerpiąc z mojej rezygnacji niewytłumaczalną radość. Czułam się niesamowicie, jak już dawno się nie czułam. Odczuwałam zmęczenie, podejrzewam że jutro będzie mi ciężko wstać z łózka przez dzisiejsze dzikie tańce.
Ale jednocześnie czułam się szczęśliwa. Beztroska. Może być tak już zawsze?
Zauwazyłam, że teren na którym znajdowały się tory i cały długi peron, jest wzniesiony. Rozejrzałam się. W słabym świetle latarni spróbowałam złapać jakąś orientację. W końcu zobaczyłam barierki po drugiej stronie peronu i słabe punkciki światła. Podekscytowana pociągnęłam w tą stronę Zacka, który zareagował tylko krótkim chichotem.
Okazało się, ze cały peron i tory, znajdowały się na górze, przez który biegł niedługi tunel. Za barierkami nie było nic, poza rozciągającym się widokiem pól, lasu i domów, oraz świateł latarni, pojedynczych szyldów.
Widok choć mało niezwykły, zaparł mi dech w piersiach.
-Jejku. – westchnęłam sama do siebie, układając dłonie na barierce. Chciałabym zobaczyć to miejsce w dzień i o zachodzie słońca.
- Da się zrobić. – usłyszałam głos Zacka, który wyrwał mnie z rozmyślań. Czyżbym powiedziała to na głos? A on właśnie się zgodził, żebyśmy tu jeszcze przyjechali?
Nagle w mojej głowie zawitał pomysł. Prawdopodobnie głupi i dziecinny ale w tej chwili dla mnie cudowny.
- Jak w Titanicu! – zaśmiałam się głośno i wskoczyłam na barierkę, która przy moim wzroście, kończyła swoją rolę zabezpieczającą  na wysokości moich ud.  Prawdopodobnie w normalnych warunkach i przy mniejszej ilości endorfin w moim organizmie, umarłabym ze strachu, że barierka nie wytrzyma, że stracę równowagę, że się zabiję.
Ale nie teraz.
To co poczułam przez tą krótką chwilę było nie opisania. Chłodne powietrze wokół całej mnie i wrażenie, że to jest jedyne, co mnie otacza. Że nic nie trzyma mnie przy ziemi.
- O Boże, Caroline! – zawołał Zack i tak szybko jak rozłożyłam ramiona, poczułam jego silne ręce, zaciśnięte wokół mojego ciała.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-Cholera, Cara, zejdę kiedyś przez Ciebie na zawał, przysięgam. – westchnął w moje ramię, ściągając mnie delikatnie z barierki.
- Wiesz, jak fajnie? Powinieneś spróbować ! Jak chcesz, to mogę Cię potrzymać! – zawołałam ochoczo.
Roześmiał się.
-Chyba jednak jesteś trochę pijana, co?
-Może troszeczkę. – mruknęłam, wzruszając ramionami. Zaśmiał się po raz kolejny i pociągnął mnie lekko na jakiś murek, żebym usiadła z nim.
Usiadłam blisko niego, na co on objął mnie opiekuńczo ramieniem. Czy jest zimno?
Nie wiem. Nie czuję.
-Jestem szczęśliwy, że tu ze mną jesteś. – powiedział cicho.
-Ja też. – mruknęłam.
- Nie sądziłem, że sama trafisz w to miejsce. – uśmiechnął się nieco tajemniczo, patrząc w dal.
- W sensie, tu? – zapytałam głupio,  wskazując w dół.
-Tak, tu. – zaśmiał się krótko.
- Byłeś tu już? – seria głupich pytań rozpoczęta, BANG.
-Byłem. – odpowiedział spokojnie.
-Z dziewczyną?
- Z Tobą, owszem. –spojrzał na mnie.
-Czyli jestem tak jakby, pierwsza? – wiedziałam, ze to co mówię to głupoty, ale i tak to mówiłam.
-Tak, tak jakby tak. – zaśmiał się.
-Nie smiej się ze mnie. – wywinęłam dolną wargę.
-Przepraszam. – cmoknął mnie przelotnie w czoło.
-Więc, jesteś stąd? – czy mój katalog głupich pytań się nie kończy?
-Tak.
- A gdzie twoi rodzice?
-Byłem w domu dziecka, odkąd pamiętam. – powiedział.
-Oh. Nie wiedziałam.
-Teraz już wiesz. – uśmiechnał się do mnie.
-A co się stało z twoimi rodzicami?- drążyłam temat, mimo że coś nakazywało mi nie wypytywać. Cholerne endorfiny.
-Nie chcieli mnie i mnie oddali. – powiedział spokojnie.
-Przykro mi. –powiedziałam szczerze.
-Jest w porządku, Car. – powiedział uśmiechając się uspokajająco. Albo może seksownie? Nie wiem, chyba coś mi się myli.
Oparłam głowę o jego ramię, wtulając się w niego lekko. Nie protestował, objął mnie nieco ciaśniej.
- A co z twoją rodziną? Zauważyłem, ze mieszkasz sama. – powiedział, głaszcząc dłonią moje plecy, co było idealnym lekiem nasennym. Momentalnie zrobiłam się śpiąca.
- Tata gdzies sobie żyje, chyba sobie przypomniał o mnie po tylu latach. I na chuj? Przez tyle czasu go nie interesowałam, nie byłam ważna na tyle, by usłyszeć od niego prawdę, słowo wyjaśnienia, a teraz nagle, zaczęłam istnieć w jego świecie? –prychnęłam. – Mama jest domu, nie wiem… Nie wiem… - język nieco mi się plątał. Czemu? – Nie wiem co u niej. Nie mam z nią kontaktu. Nie chcę, nie wiem… Tak jakoś wyszło… Nie ufam… Nie ufam już. Już nie ufam. – czy ja naprawdę dukam?
-Jaka prawda? Jakie zaufanie? Co się stało? – zapytał łagodnie.
-Jak w przedszkolu… W podstawówce… I nigdy nie przyszedł… Byłam smutna… - O Boże, ja chyba naprawdę dukam. Mój język… O mamo, tak  bardzo chce mi się spać.


*oczami Luke`a, następny dzień, późne popołudnie*
Co ja robię?
Co ja robię?
Co ja robię?
 Idiota. Kompletny idiota. Można być większym?
Nie, na pewno nie można. Niemożliwe.
Zauważyłem, że od pięciu minut truchtam w miejscu. Hemming, kretynie.
Wymierzyłem sobie mentalny policzek i skupiłem się na drzwiach domu Caroline. Powinna za kilka minut wyjść biegać, jak zawsze.
Wziąłem głęboki oddech. Nie miałem pomysłu na to, jakim cudem mogę się z nią zaprzyjaźnić, a raczej jak nawiązać jakikolwiek kontakt.
Cóż, poradziłem się Caluma. Ugh, wiem, najgorszy pomysł jaki mógł mi wpaść do głowy.
Ale teraz tego nie zmienię. Mógłbym. Ale nie mam lepszego pomysłu.
Chociaż raz mu zaufam. Jak on to ujął, jest to jego klasyczna metoda podrywu na wysportowane dziewczyny. Zawsze działa.
Czy działa, to się okaze.
Z domu wyszła Caroline, przerywając mój wewnętrzny monolog i wywołując szybsze bicie serca. Cholerka.
Wziąłem głębszy oddech.  Ruszyłem za nią. Ma słuchawki w uszach.
Wślizgnąłem się na chodnik po drugiej stronie i ruszyłem za nią truchtem. Teraz zalezy gdzie się skieruje.
Nie musiałem długo czekać. Przyśpieszyła zbliżając się do skrętu do jej ulubionego lasku, w którym biegała. Ugh, mogła pobiec do parku, czy coś, wtedy sposób Caluma może byłby łatwiejszy. W lesie może się stać wszystko.
Ah, pieprzyć to. Przyśpieszyłem w prawo, chcąc wyjść jej naprzeciw. Wbiegłem między drzewa, starając się odtworzyc w głowie drogę i mój ,,genialny plan podrywu na wysportowane dziewczyny, opatentowany przez Caluma Da Pimp Hooda” .
Oh Boże, co ja robię.
Sylwetka dziewczyny mignęła mi między drzewami. Przygotowałem się do biegu. Teraz albo cholera, nigdy.
Jeszcze pięć metrów i start. Trzy. Jeszcze Dwa. Jeden…
Puściłem się biegiem.

Będzie bolało.












________________________________________________________________________

Helou <3
taka tam wasted Caroline i romatiko wieczór
po koncercie
taki tam zboczony Hood
taki tam Luke
takie tam, miesiąc spóźnienia 
Aż wstyd :O
Minął ponad miesiąc od ostatniego rozdziału na YTR :O
Przepraszam.
w każdym razie
Wiem, że czytelniczek YTR jest mało, nie oszukujmy się.
5 komentarzy to była norma, przy dobrych wiatrach, dosżło do 7
anyways
myślałam czy nie zrezygnować z tej historii.
ale stwierdziłam, że nie
a przynajmniej spróbuję dać sobie szanse.
Zbliża się wolne.
Może uda mi się nadrobić rozdziały na obdwy blogach + skończyć niespodzianki, które dla Was szykuję. 
Nawet jeśli jest Was mało na YTR, dla Was postaram sie doprowadzić to do końca.
Chyba, że Wy same uważacie ż to nie ma sensu? Że nie ciekawi was ta historia?
NAPRAWDĘ PROSZĘ
DAJCIE MI ZNAĆ W KOMENTARZU



pozdrawiam i ściskam ♥
@awhniallable
Szablon by Selly