niedziela, 12 kwietnia 2015

wtorek, 24 lutego 2015

Chapter 16


,,Chce zobaczyć światło
Nie chce odchodzić w niebyt 
Ach – tylko ty ją możesz wskrzesić"

*oczami Caroline*
Gdy trzeci film dobiegł końca, przeciągnęłam się z trudem, wydając z siebie cichy jęk zdychającego walenia.
Nie pytajcie mnie skąd takie skojarzenie mojego jęku.
Luke poruszył się pode mną nieznacznie i zaśmiał się cicho na moje działania.
Spojrzałam na niego. Właściwie sama nie wiem kiedy jakoś samo i naturalnie wyszło nam wspólne spędzanie czasu. Znamy się krótko, a leżymy na kanapie, właściwie jedno rozwalone na drugim, obżeramy się słodyczami i oglądamy filmy.
Właściwie zachowuję  i czuję się przy nim jak przy Hayley albo przy Maxie. Cholera nawet swobodniej niż przy Zacku.
Nie mam pojęcia jak to się stało.
Na dźwięk wiadomości, jęknęłam ponownie, bo było to równoznaczne ze wstaniem z łóżka i nogi Luke`a.
-Nie mogę się ruszyyyć! – zaskomlałam, dźwigając się z trudem do siadu. Przysięgam, nigdy więcej takiej ilości słodyczy naraz.
-Trzeba było jeszcze więcej tego wszystko naznosić. – powiedział ospale Luke ze złośliwym uśmieszkiem.
-Jakbym tylko miała siłę, to już byś dostał poduszką w twarz. – posłałam mu groźne spojrzenie.
-Spokojnie mała, bo Ci jeszcze to wszystko w biedra pójdzie. – wyszczerzył się do mnie.
-Już ty się o moje biedra nie martw, sportowcu. – wyszczerzyłam się w ten sam sposób i wstałam w końcu by sprawdzić telefon. Przysięgam, że jeżeli musiałam się zwlec z łóżka przez operatora albo jakąś wszechwiedzącą wróżkę, która ma ochotę odmienić moje życie, to ktoś zginie.
Nie żeby coś, ale Hemmings leży na mojej kanapie, kilkanaście metrów ode mnie.
Serce zabiło mi mocniej gdy zobaczyłam nadawcę sms`a.
Poczułam się jakbym miała deja vu  wydarzeń sprzed kilku godzin, gdy byłam tu z Zackiem, a to Luke do mnie napisał. Teraz Hemmings jest w moim salonie, a dostaję wiadomośc od Zacka.
Los ma chyba nastrój do żartów, hm.
 Od: Zack 
Masz chwilę?
Przygryzłam wargę. Mam?
Jestem z Luke`iem.
Ale z drugiej strony, czy dla Zacka ja kiedyś mogłabym nie mieć czasu?
Do: Zack
Tak. 
Ponownie przygryzłam wargę. Ostatnie chwile przed jego nagłym wyjściem nie należały do najmilszych i najbardziej komfortowych.
Co może chcieć mi powiedzieć?
Mój telefon zaczął dzwonić.
Wzięłam głęboki oddech i odebrałam.
-Halo?
-Cześć, Car.  Nie miałem okazji dzisiaj Ci tego powiedzieć, ale hm, wyjeżdżam. Na kursy ze studiów. Okazało się, że jednak się załapałem.
Ojej, pamiętam jak o tym rozmawialiśmy, był taki zawiedziony, że nie udało mu się załapać na te kursy.
-Jeju, Zack, to świetnie!  Gratuluję! – zawołałam wesoło.
-Dzięki, Car. – odpowiedział. Ale zaraz coś do mnie dotarło. A uśmiech znikł z mojej twarzy.
-Zaraz, czyli nie będzie Cię przez cały miesiąc? –zapytałam smutno, mimo że znałam już odpowiedź na to pytanie.
-Tak. I dzwonię, bo nie chcę wyjeżdżać bez pożegnania. Więc… hm, miałabyś może dzisiaj chwilę? Ewentualnie jutro, ale tak rano, bo o 9 mam samolot. To znaczy, wiesz, jeśli chcesz. – dodał szybko ostatnie zdanie.
-Tak, tak, Zack, pewnie że chcę. – powiedziałam szybko mimo, że jest mi tak cholernie smutno. ALE CHOLERA. Jestem z Luke`iem. Jak mam wyjść?
-Więc, kiedy miałabyś chwilę?
-Um… Może być jutro rano? Bo teraz… Nie ma mnie w domu, nie mogę wyjść. – przygryzłam wargę. Jestem słabą kłamczuchą.
-Och. Tak, pewnie. A gdzie się spotkamy? Na lotnisku?
-Mogę przyjechać do Ciebie koło 8 i pojechać z tobą na lotnisko, co ty na to?
-Okej. Dziękuję, Car. To dla mnie ważne. Więc, cóż, do jutra?
-Do jutra, Zack. – odparłam spokojnie.
Odłożyłam telefon i z ciężkim sercem starałam się ponownie przybrać uśmiech, co nie było łatwe.
Nie zobaczę Zacka przez miesiąc. Boże, jakie to dziwne i hm, przykre uczucie.
Mam teraz wyrzuty sumienia o to nasze dzisiejsze, hm, spięcie, o ten czas spędzony z Luke`iem, kiedy mogłam być z Zackiem.
O CHOLERA, LUKE.
Miałam ochotę sama sobie przywalić. Jestem z Zackiem- piszę Luke`iem i nim się zajmuję.
Jestem z Luke`iem- gadam z Zackiem i to o nim myślę.
Co ja w ogóle wyprawiam?

*oczami Zacka*
Wiadomość o kursach nadeszła, właściwie znikąd. Nie to że się nie cieszę, to spora sznsa, to był mój cel przez ostatnie miesiące. Ale jednocześnie, nie będę mógł być na miejscu z Caroline i kontynuować tego wszystkiego.
Zrobiłem jej scenę o tego Luke`a i wyszedłem.
Wiem, że to ona powinna teraz zrobić krok. Jakoś nie wiem, zareagować.
Cokolwiek.
Ale nie mogę wyjechać od tak. Bez słowa. Wtedy ja wyszedłbym na dupka.
Oto dlaczego stoję późnym wieczorem pod domem Caroline. I co widzę?
Kutasa Luke`a rozwalonego w jej salonie na kanapie, gdzie przed kilkoma godzinami się z nią droczyłem.
-Więc, kiedy miałabyś chwilę?- zapytałem, widząc jej sylwetkę pokój dalej, odznaczającą się w postaci cienia, w oknie za zasuniętych roletach.
-Um… Może być jutro rano? Bo teraz… Nie ma mnie w domu, nie mogę wyjść. – usłyszałem w odpowiedzi. Ach tak, nie ma jej w domu.
Zacisnąłem dłoń na telefonie.
-Och. Tak, pewnie. A gdzie się spotkamy? Na lotnisku? – powiedziałem jak gdyby nigdy nic.
-Mogę przyjechać do Ciebie koło 8 i pojechać z tobą na lotnisko, co ty na to?
-Okej. Dziękuję, Car. To dla mnie ważne. Więc, cóż, do jutra?
-Do jutra, Zack.
Rozłączyłem się.
Skoro tak, to zmienia wszystko. Nie wiem co tu się odpierdala, ale nie mam zamiaru się temu przyglądać.
Nie zostawię tego tak.

*oczami Caroline*
-Przecież on jest cudowny! – zawołałam żywo.
-Pierdolenie. – skrzywił się Luke.
-Proszę Cię,  widziałeś jego klatę? – wręcz pisnęłam.
-Brzuch jak brzuch, nic specjalnego. – prychnął, a ja pacnęłam go w ramię.
-Gadanie. – zdenerwowałam się. – Jesteś zazdrosny o jego mięśnie i tyle.
-Mam być zazdrosny o jakiegoś lalusia? –pokręcił głową
- O TYLERA PERFEKCJĘ HOECHLINA! –pisnęłam.
Luke wywrócił na mnie oczami.
-Nie wierzę, że mnie na to namówiłaś. – pokręcił głową.
Cóż, przypomniało mi się, że dzisiaj jest kolejny odcinek Teen Wolfa i nie mogłam sobie tego odpuścić.
Więc chcąc, nie chcąc, Hemmings musiał obejrzeć ze mną.
-Oh proszę Cię, było warto! W końcu ile razy ma się okazję widzieć takie istne cudo? – przygryzłam wargę. Fakt, uwielbiam Tyler`a, ale  w tym momencie po prostu starałam się wkurzyć Luke`a.
-Bez przesady. – mruknął marudnie.
-Nie znasz się. Nie masz się czym pochwalić tak jak on i tyle. – powiedziałam pewnie. Bawiły mnie jego reakcje.
-Ja się nie mam czym pochwalić? Skąd takie śmiałe wnioski, przepraszam ze zapytam? – zmarszczył brwi bulwersując się.
-A kto padł po zaledwie kilkunastu minutach biegu? – spojrzałam na niego chytrze.
-To, że nie lubie biegać, nie znaczy, że nie mam mięśni ani kondycji! – oburzył się.
-Owszem, to właśnie to oznacza. – odparłam spokojnie.
-Ach tak? – uniósł brew. – W takim razie patrz uważnie, bo ,,ile razy ma się okazję widzieć takie cudo” ? – podniósł się z kanapy.
Co?
-To znaczy? – zapytałam rozbawiona jego zachowaniem, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
Luke natomiast przełączył na jakiś kanał muzyczny.
Leciało  ,,Partition” Beyonce.  Słucham?
Zmarszczyłam brwi.
Natomiast Luke puścił mi oczko i przybrał śmiertelnie poważną minę.
I  ONIE, zaczął się poruszać w rytm zmysłowej piosenki Bey.
O MÓJ BOŻE.
-NIE! –  parsknęłam śmiechem i schowałam w twarz w dłoniach. Natomiast Luke nie przestawał, MAŁO TEGO, zaczął podwijać swoją koszulkę do góry!
-LUKE! – kolejny napad śmiechu, gdy blondyn przybrał ,,seksowną” minę, starając się mnie ,,kusić”.
O MÓJ BOŻE JA MUSZE TO NAGRAĆ.
Gdy zaczął się refren, idealnie wpasując się w muzyką ZDJĄŁ KOSZULKĘ I RZUCIŁ NIĄ WE MNIE.
A ja nie przestawałam się śmiać, mimo, że widząc imponujące mięśnie na jego brzuchu, miałam ochotę westchnąć.
Zaczął się przede mną prężyć, żartobliwie oblizując swoje usta w ,,prowokacyjny i seksowny” sposób.
 I ,NIE MOGĘ,  zaczął nawet twerkować. To było dla mnie za wiele. Po prostu leżałam na kanapie, zwijając się ze śmiechu.
-WORK IT, HEMMINGS! – zawołałam przez śmiech dopingując go, aż w końcu i on sam zaczął się śmiać.
Pociągnął mnie, zmuszając mnie żebym wstała.
Chichocząc cały czas, skończyliśmy tańcząc do kolejnych piosenek, od dzikich i ponętnych ruchów, do ,,subtelnie powabnych”, jak to określił Luke, tańców rodem z Dirty Dancing.

W końcu znowu padliśmy zmęczeni na moją kanapę, śmiejąc się i próbując złapać oddech.
Zachowujemy się jak dzieci. Ale kto nam zabroni?
Swoją drogą czuję się trochę jakbym miała jakiś dziwny rodzaj deja vu.
Południe z Zackiem- śmialiśmy się, tańczyliśmy, żartowaliśmy. Pisałam z Luke`iem
Popołudnie z Luke`iem – śmiejemy się, tańczymy, żartujemy.  Rozmawiałam z Zackiem.
To jest aż  niepokojące.
-Więc jak? Tyler Hoechlin czy Luke Hemmings? – zapytał wesoło Luke, nadal szybko oddychając.
-LUKE HEMMINGS! – zawołałam i oboje znowu zaczęliśmy się śmiać.
-W takim razie Luke Hemmings wybiera pizzę na super późną i kaloryczną kolację!
-Jak chcesz, ale pamiętaj, że możesz jeszcze ze mną biegać, żeby spalić tą ,,super późną i kaloryczną kolację” ! – zaśmiałam się.
-Cóż, sałatka też brzmi super. – dodał szybko Luke, powodując mój kolejny chichot.
-I tak się nie wywiniesz, jeszcze nauczę Cię biegać. – spojrzałam na niego.
-No już lecę. – prychnął.
-No żebyś się nie zdziwił. – zadrwiłam i dźgnęłam go w brzuch.
Spojrzał na mnie momentalnie ze śmiertelną miną.
Zmarszczyłam brwi.
-Hoechlina sobie macaj po jego brzuchu. – prychnął i zrobił obrażoną minę.
-Sorry, wolę Hemmingsa niż Hoechlina. – zaśmiałam się i położyłam głowę na jego ramieniu, dźgając go kilka razy w brzuch, co go ruszyło.
-Okej, to macaj sobie co chcesz. – parsknął i po raz kolejny zaczęliśmy się śmiać z niczego.

*ranek*
Obudził mnie nagły ból w całej lewej części ciała, od góry do dołu. Z moich ust uciekł cichy jęk.
Co do cholery?!
Wykopałam się z pościeli i sennym wzrokiem ogarnęłam rzeczywistość wokół mnie.
Leżę na podłodze tuż obok mojego łóżka, cała zawinięta w pościeli.
Cholerna podłoga.
Jakim ja w ogóle cudem spadłam z łóżka?!
Zaraz. Przecież ja się do niego wcale nie kładłam. Momentalnie podniosłam się do siadu i z przestrachem spojrzałam na łózko. Dzięki Bogu, nie było w nim żadnego gołego blondyna.
Odetchnęłam. Ale zaraz. Ja mam na sobie ciuchy z wczoraj. Usnęłam? Pewnie Luke mnie tu przyniósł.
JEZUS MARIA ON MNIE TASZCZYŁ TU PO SCHODACH?!
Okej, chyba naprawdę jest lepszy od Hoechlina.
Chwila. Tylko gdzie on jest?
Z trudem dźwignęłam się na nogi mimo obolałego ciała.
Poranne słońce operowało prosto w moje okna, zmuszając mnie do zmrużenia oczu.
Zaraz, chwila. Trzeba znaleźć  Luke`a. Trzeba się ogarnąć.
Trzeba zadzwonić w końcu do Zacka i porozmawiać z nim o ten naszej spinie i…
Zamarłam.
Zack.
Wczorajsza rozmowa przez telefon.
Wyjazd.
Samolot.
8:00
W ciągu sekundy znalazłam się przy zegarku. PIEPRZONA 8:32!!!
-Kurwakurwakurwakurwa… - przeklinałam pod nosem zbiegając po schodach.
Miałam ochotę wyć. Zawidołam go. KURWA MAĆ ZAWIODŁAM GO.
Czy to takie trudne, chociaż się z nim pożegnać?
Najwidoczniej ja nawet tego nie umiem zrobić dobrze.
Złapałam w biegu perfumy, którymi się spryskałam, chwyciłam gumę do żucia i  już byłam na korytarzu zakładając  buty.
-Caroline?- zaspany Luke stanął w progu.
-Luke? – aż się zatrzymałam.  Tuż po przebudzeniu wygląda niesamowicie pociągająco.
Ja nic nie mówiłam.
-Co ty robisz tak wcześnie? –wymamrotał jeszcze zaspany.
Jego słowa momentalnie uzmysłowiły mi, gdzie się śpieszę.
-O mój Boże. – jęknęłam i pośpiesznie założyłam drugiego buta.
-Niedługo wrócę, musze jechać! – powiedziałam szybko, złapałam kluczyki i już byłam na podjeździe. Pośpiesznie przeczesałam palcami włosy, bo O ZGROZO, wyglądałam jak zombie.
Cóż, Zack zapewne doceni mój nowy, szalony styl ,,pójdź spać tak jak stoisz, wstań,  zrób maraton na lotnisko”.
Po chwili odjechałam i już kierowałam się an lotnisko.
Boże, żebym tylko zdążyła. Nawet nie wzięłam telefonu,  nie wiem czy jest zły, czy dzwonił,pisał, nie mam nawet jak się z nim skontaktować, że już jadę.
CHOLERA JASNA.
Czemu ja zawsze muszę być taka nieogarnięta i zawodzić innych?

*kilkanaście minut później*
Wpadłam na lotnisko, nie wiedząc sama co teraz.
Ludzie gapili się na mnie jak na wariatkę. W sumie niecodziennie spotyka się zaaferowaną, potarganą, zaspaną zombie na lotnisku, prawda?
Miałam ochotę krzyczeć z radości gdy w końcu doszukałam się na tablicach, gdzie znajdę samolot do Californii.
Puściłam się biegiem w tym kierunku. Gdy dotarłam w to miejsce, zaczęłam rozpaczliwie rozglądać się za Zackiem.
Serce mi mało nie wyskoczyło, gdy poznałam znajomą bluzę.
-Zack! – jego imię samo wymsknęło się z moich ust. Obejrzał się w moja stronę.
O MÓJ BOŻE TO ON.
W kolejnej sekundzie już byłam przy nim, a właściwie rzuciłam się do niego, przytulając mocno do siebie.
Chłopak był porządnie zaskoczony, ale odwzajemnił po chwili uśmiech.
Momentalnie go puściłam.
-O mój Boże, Zack, tak bardzo Cię przepraszam! Zasnęłam wczoraj… -zaczęłam mój monolog, a przerwał mi komunikat:
-Pasażerowie lotu do Californii, proszeni są  o wchodzenie na pokład. Odlot za 7 minut.
-… Nie nastawiłam budzika, nie wzięłam telefonu – zaczęłam mówić szybciej, chcąc mu wyjaśnić moje niewybaczalne zaniedbanie – kluczy, obudziłam się sama, biegłam, starałam się być jak najszybciej, Jezu, tak bardzo przepraszam, naprawdę chciałam się z tobą pożegnać i… - momentalnie przerwał mi… PRZYCISKAJĄC SWOJE USTA DO MOICH.

O MAMO.
Nogi się niemalże pode mną ugięły, ale Zack objął mnie silnie w pasie, tuląc do siebie. Byłam zaszokowana, ale nie myśląc zbyt wiele, oddałam pocałunek, również go obejmując.
Poczułam się tak dobrze. Tłum ludzi wokół, a on nagle mnie całuje. I TO JAK.
Moje myśli okalała gęsta mgła. Mogłam myśleć tylko o tym, jak fajnie  go całować i mieć tak blisko siebie.  Cholera, jakie to przyjemne.
Ledwo powstrzymałam jęk niezadowolenia gdy zakończył pocałunek i spojrzał mi prosto w oczy, wywołując, CHOLERA, rumieńce na moich policzkach.
-Wow. – zdołałam wykrztusić.
-Wow. – powtórzył, nieco rozbawiony. Nie wypuszczał mnie z objęć.
-Pasażerowie lotu do Californii proszeni są o wchodzenie na pokład. Odlot za 4 minuty. – NIENAWIDZĘ TYCH KOMUNIKATÓW OKEJ?!
-Chyba musisz iść. – wyjąkałam.
-Muszę. – zgodził się. – Ale pożegnanie z Tobą było ważniejsze. – uśmiechnął się wręcz triumfalnie i po raz kolejny, tym razem na cholernie krótko mnie pocałował fundując mi kolejny zawał.
-Cześć Caroline. – powiedział uśmiechając się słodko.
-Cześć, Zack. – wyjąkałam.
Po chwili już wchodził na pokład, a ja dalej stałam w miejscu, nie mogąc się ruszyć.

*kilka godzin później* 
Biegnąc ze słuchawkami w uszach, moją ulubioną trasą przez las, nie mogłam myśleć o niczym innym, niż tym pocałunku z Zackiem na lotnisku. Nie mogę sobie poradzić z tym dziwnym uczuciem.
Z jednej strony Zack przyprawiający mnie o milion uczuć na sekundę, całujący mnie na lotnisku przed odlotem.
Z drugiej Luke, czekający na mnie w domu, sprawiający, że czuje się  w jego towarzystwie idealnie, co uwielbiam.
Moment, w którym wróciłam do domu, był dziwny, Byłam otępiała.
Luke właściwie szybko zabrał się do domu. A ja zaczęłam myśleć jeszcze więcej.
I zgłupiałam. Czuję się rozdarta.
Ba, nie mam pojecia co teraz.
Powinnam się odezwać do Zacka? Chyba tak.
Ale jak? Zadzwonic, napisać?
Co powiedzieć? Jak się zachować? Jak to potraktować?
O mój Boże, ja zawsze wiem jak się w coś wpakować. I Luke.
Nie  zauważyłam nawet kiedy, ten blondyn wkradł się do moich myśli i życia, a teraz regularnie się w nim pojawia, mieszając mi w głowie.
Czuję, ze dzisiejsza trasa będzie długa. Muszę się wymęczyć, żeby poczuć jakąś ulgę.
Bynajmniej mam nadzieję, ze to zadziała.
Biegłam równym tępem ze względu na ciężki do biegu teren, słuchając żywej piosenki Fall Out Boy, gdy  nagle coś mignęło mi między drzewami. To nie mógł być Luke, prawda? BŁAGAM.
Automatycznie na tą myśl zwolniłam, wbiegając nieco bardziej w drzewa, żeby w razie czego, nie zobaczył mnie i nie mógł do mnie podbiec. Uwielbiam go i jego towarzystwo, ale w tym momencie musze pobyć sama ze sobą i się wyładować.
Szybko też ściszyłam muzykę, żeby nie usłyszał nawet cichego brzęczenia.
Wyciągnęłam jedną słuchawkę i starałam się drobić kroki, nie robiąc hałasu.
Jakieś, na oko, kilkanaście metrów za mną, usłyszałam pęknięcie gałęzi. Obejrzałam się od razu, ale nic nie dostrzegłam. Uff, czyli to chyba nie Luke.
Biorąc pod uwagę, że nikogo i niczego nie widać, to pewnie zwierzę. Już miałam wkładać drugą słuchawkę, gdy usłyszałam kolejny dziwny dźwięk, coś na kształt, nie wiem, kroku? Jakby, ciężkiego. Może raczej, jakby coś upadało?
Obejrzałam się po raz kolejny.
Serce zabiło mi mocniej. Niepokoi mnie to, ze słyszę a  nie widzę.
Spokojnie, Caroline. To nie film, to nie horror. To las. Ze zwierzętami. Z wiatrem.
Z ...grzybiarzami?
-Luke? - mruknęłam chyba bardziej do siebie. Nic.
Teraz jest podejrzanie cicho.  To chyba dobrze. Tak, to na pewno dobrze.
Spadam stąd. Za dużo naoglądałam się horrów i zbyt dobrze wiem, że sprawdzanie, czekanie, dociekanie, kończy się raczej mało przyjemnie.
Ostatni raz zerknęłam na  okolicę. KURWA MAĆ.
Gdy tym razem  między drzewami dostrzegłam zaledwie skrawek czegoś czrnego, puściłam się biegiem przed siebie.

*perspektywa obserwatora*
Postawny, wysoki młody mężczyzna, ze złością naciągnął kaptur na głowę. Od kilku minut szedł wściekły przez otoczone mrokiem wieczoru miasto, raz po raz pojawiając się w światłach ulicznych latarni.
Ciężko i szybko stawiał kroki, wręcz agresywnie. Aż kipiał ze złości. To chyba nie był dobry dzień.
Na dodatek od kilkunastu minut zaciekle dyskutował przez telefon.
Skierował się w stronę miejscowego zalewu, który słynął za idealnie miejsce do spraceru, czy joggingu. Jednak dzisiejszego wieczora, miejsce jest wyjątkowo opustoszałe. Oprócz idącego tędy młodego mężczyzny, nie widać żywej duszy.
Właściwie, w ogóle mało widać z mroku rozpraszanym tylko przez pojedyncze latarnie.
-Do cholery jasnej, Rose, NIGDZIE nie byłem! Obiecałem Ci, że z tym skończę i tak zrobiłem!Byłem tylko z chłopakami na piwku, to wszystko! - podniósł głos.
Chwila ciszy ogarnęła na powrót okolicę. Właściwie jedyny dźwięk jaki można rozróżnić to cichy szum wody i przyśpieszony oddech mężczyzny.
-Mówiłem Ci, ta rana to był wypadek, wypieprzyłem się, Boże, zdarza się! Przestań doszukiwać się we wszystkim  mojego kłamstwa! Może trochę zaufania?! -zawołał, ale w jego głosie było już nieco mniej pewności. Czyżby kłamał...?
Westchnął głęboko.
-Wiem. - powiedział aż nienaturalnie cicho. - Ja też Cię kocham, skarbie. Proszę Cię, nie płacz. Niedługo będę, porozmawiamy. Proszę, uspokój się. - mówił błagalnie.
Chwila przerwy.
-Obiecuję. Zaraz będę w domu, kochanie. - powiedział i rozłączył się, wzdychając ciężko i kopiąc nagle ze złością kosz na śmieci, psując go doszczętnie. Cóż, widać jest silny.
Ale zaraz po swym nagłym wybuchu, sam się skrzywił, z bólu, łapiąc się pod bok.
-Co ja do chuja, robię... - jęknął sam do siebie i ruszył przed siebie, zrezygnowanym krokiem.
Ponownie zapada błogi spokój słychać tylko szum wody i kroki mężczyzny.
Nie na długo.
Nagle inna zakapturzona postać, wzrostu pierwszego mężczyzny pojawia się tuż za plecami idąego.
-Myślę, że tylko dajesz dupy nawet przy najłatwiejszej robocie. - odezwała się zakapturzona postać. To męski głos.
Kilka ciężkich dźwięków uderzeń, urywane oddechy i głuchy huk.
Zakpaturzonego mężczyzny nie ma.
Za to pierwszy, leży na ziemi. Nie rusza się.



___________________________________________________


zwłaszcza po pierwszej części rozdziału widać moją antywenę -.-
przepraszam ;c

btw jeśli nie rozwinę jakoś tego, co dzieje się w ostatnim akapice z perspektywy obserwatora, to Wam po prostu napiszę o co chodziło, żeby nie było, że to tak z dupy totalnie XD
chociaż myślę, że wy i tak się połapiecie o co chodzi, zwłaszcza te osoby które sa ze mną od LTM
i wiedzą jaki mam dziwny tok myślenia XD

cóż, ogólnie rozdziału nie komentuję, bo szkoda gadać,mam nadzieję, że Wam spodoba się bardziej niż mi.
Nie poddaję się na razie, chociaż terminy wstawiania to będzie dopiero jazda :/ 
ale postaram się jakoś to zniwelać, żeby było możliwie jak najkrócej.


Cóż pyszczki,
miłego tygodnia, pełnego uśmiechu, jak najmniej stresu i kartkówek,
I cieszcie się tym co macie misie, naprawdę. 
Kocham Was mocno, bądźcie silne ♥







poniedziałek, 2 lutego 2015

Chapter 15


,,Powątpiewam w Ciebie często, jednak mimo wszystko kocham Cię za przeszłość."

także ten, supraaajs i ten..
!BARDZO ważna notka  !


*oczami Zacka*
Gdy zauważyłem, jak czarne auto zwalnia pod   jednym z barów, sam zaparkowałem w odległości kilkunastu metrów od niego.  Skupiłem całą swoją uwagę na blondynie wysiadającym z  samochodu. Mimowolnie zacisnąłem dłonie na kierownicy.
Gdy wszedł do środka, sam wysiadłem i kierowany ciekawością ruszyłem za nim.
Gdy wszedłem do środka od razu poczułem woń dymu papierosowego. Samo miejsce raczej nie jest jakoś wyjątkowo oblegane, zaledwie  kilkanaście osób było porozrzucane po całym lokalu. Przyciemnione światła ograniczały nieco widoczność, jak i cóż,  nieco spowalniały proces myślenia. Wytężyłem wzrok w poszukiwaniu  blondyna. Nie było trudno go odnaleźć. Trzymając się w bezpiecznej odległości, zbliżyłem się nieco. Przyjrzałem się dokładniej. Cholera, to ten sam, który kiedyś był w restauracji, gdzie byłem z Caroline. To do niego się ,,wymknęła” pod pretekstem pójścia do łazienki. Wtedy nie zwróciłem na to uwagi, ale teraz? Zmarszczyłem brwi.  Nic szczególnego, szczupły, wysoki blondyn. I że przepraszam co Caroline  z nim robiła? Kto w ogóle do cholery jest?
Chłopak oparł się o bar, gdy po chwili podszedł barman, który najwidoczniej znał chłopaka, bo przywitali się wesoło.
-Gdzieś ty był Luke przez cały dzień? – brunet spojrzał pytająco na chłopaka. A więc Luke.
Ani trochę mi się to nie podoba.


*Następny dzień, oczami Caroline*
Przeczesałam dłonią włosy i ruszyłam w kierunku kuchni. Nalałam sobie wody i usiadłam na krześle.
Czuję narastający stres. Po ciszy ze strony Zacka, dzisiaj rano sama się do niego odezwałam.  I teraz czekam aż do mnie wpadnie. Właściwie, słowa Hayley  z wczoraj dały mi trochę do myślenia. To nie jest tak, że tylko on musi się starać, prawda?
Co ja pieprzę. Po prostu po tym co usłyszałam od Hay,  teraz mam wyrzuty sumienia. Co jeśli naprawdę zachowałam się, hm, nie fair?
Ale właściwie, co złego jest w jednym spotkaniu z hm,  znajomym?
Owszem, z Zackiem miło spędziliśmy czas, zdecydowanie działa na mnie w jakiś sposób, uwielbiam jego towarzystwo, po  tym naszym małym wypadzie zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej.
Właściwie, tak sądzę. Skończyło się na tym, że jakoś pod koniec koncertu moja pamięć jest lekko zamglona. Właściwie, gratuluję Caroline Fitz, narąbałaś się na ,,romantycznym” wypadzie z chłopakiem, który Ci się podoba i zasnęłaś w trakcie spaceru. A potem musiał Cię targać do samochodu i z samochodu po schodach do domu na łóżko.
Naprawdę, brawo.
 Tak czy inaczej, lubię  Zacka, ba, ja go uwielbiam, ale… ALE.
UGH.
Swoją drogą, ciekawe co robi Luke. Cóż, ten chłopak zdecydowanie potrafi zaintrygować. Tak wielu rzeczy jeszcze o nim nie wiem, a jestem tak cholernie ciekawa.  Na pewno nie jest typowym facetem,  ma jakieś swoje ,,sprawy”, które są pewnie nie do końca legalne, czy bezpieczne. Hm.
Nic nie poradzę, że jestem tak bardzo ciekawa tego chłopaka.
Zorientowałam się, że odkąd pomyślałam o blondynie, bezwiednie wstałam i zaczęłam chodzić w kółko. Cholera, Fitz.
Dzwonek do drzwi. Otrząsnęłam się, poprawiłam włosy po raz kolejny i ruszyłam do drzwi.
Wzięłam głębszy oddech i otworzyłam.
Zack jak zwykle wyglądał świetnie. ON SIĘ NAWET NIE STARA,A TAK WYGLĄDA, JAK TO JEST MOŻLIWE.
-Hej, Car. – uśmiechnął się do mnie i pocałował mój policzek.
-Hej, Zack. – zrobilam to samo i weszliśmy dalej.
Okej, czuję tą niezręczną atmosferę już teraz, uh.
Postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce i zamiast czekać na to, co powie, sama podjęłam rozmowę. Nie chcę takiej atmosfery między nami.
-Zack, naprawdę przepraszam, że wczoraj się w ogóle nie odezwałam. Rozładował mi się telefon, czego nawet nie zauważyłam. Przepraszam. – uśmiechnęłam się do niego przepraszająco.
Zack odwzajemnił uśmiech, ale był jakiś inny.
-Nic się nie stało, Cara. Rozumiem. Nieważne. –powiedział spokojnie. Coś mi tu nie pasuje.
-Na pewno? – spojrzałam na niego uważnie.
-Na pewno. – potwierdził z uśmiechem, który nadal był nieco inny, ale cóż. Może to wina tego, co stało się, czy też się nie stało podczas naszego wyjazdu.
-I właściwie to przepraszam za to, że musiałeś mnie wnosić do domu po tym jak wróciliśmy. Nie spodziewałam się, że mogę się doprowadzić do takiego stanu.  – mimowolnie się zaczerwieniłam. Było mi głupio, że film mi się urwał. Mimo, że już o tym rozmawialiśmy i Zack nie miał z tym problemu, mi i tak było wstyd.
-Cara, ten temat mamy już za sobą. Nic się nie stało. -  westchnął zniecierpliwiony, ale zaraz się uśmiechnął.  – A teraz przestań marudzić, wyjmuj żarcie i  gramy na Play Station w Dance Star Party. Tym razem Cię pokonam, zobaczysz. Jestem zajebistym tancerzem. – dodał po chwili zadowolony.
Nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu. Wrócił mój kochany Zack.
-O nie, nie, nie. – pokręciłam głową i wyszczerzyłam się. – Ty robisz żarcie! – powiedziałam zadowolona i  włączyłam sprzęt.
-Pfff, chciałabyś. – parsknął  i rozsiadł się obok.
-NIE!- zaprotestowałam energicznie  i sięgałam już w jego stronę, żeby go dźgnąć, ale powstrzymały mnie jego dłonie na moich .
Słowo daję, nie mam pojęcia jak to zrobił, ale bez najmniejszego wysiłku przesunął mnie  w sam róg kanapy.
-Ej, to nie fair! – zawołałam starając się opanować śmiech. Sam Zack też już się śmiał.
Wywinęłam na niego dolną wargę.
-Nie śmiej się ze mnie, idioto! – prychnęłam mimo ochoty na wybuchnięcie śmiechem.
-Wyglądasz śmiesznie, taka obrażona. – parsknął i dźgnął mnie w bok.
-Pff, dzięki. -  wydęłam dolną wargę po raz kolejny i nie zważając  na niego, pochyliłam się nad jego kolana by zabrać jeden z kontrolerów.
 Tym razem przeszkodziły mi jego dłonie na mojej talii, ciągnące mnie delikatnie ale zdecydowanie na jego ciało. Zaczęłam się śmiać i opierać.
-Puśc mnie no! – jęknęłam.
-Nie sądzę. – zaśmiał się, lekko przytulając mnie do swojego torsu, na co moje policzki odpowiedziały ciepłem. Jak Boga kocham, ukradnę mu kiedyś te jego perfumy tylko po to, żeby móc je bezkarnie wąchać.
-Holland, puszczaj mnie! – warknęłam, ale niespecjalnie mi to wyszło.
-Oh Boże, Fitz jaka ty jesteś uparta! – jęknął głośno i momentalnie zepchnął mnie z kanapy, tak, że wylądowałam leżąc na dywanie.
-NIENAWIDZĘ CIĘ, HOLLAND! – zawołałam przez śmiech i sięgnęłam po poduszkę, rzucając nią w niego.
-Też Cię uwielbiam. -  parsknął a ja kręcąc głową ruszyłam do kuchni.
Niemożliwy.

*dwie godziny później*
Ledwo mogłam oddychać ze śmiechu i zmęczenia przez ciągłe tańczenie i głupawkę, którą fundował mi Zack.
Gdy nadszedł moment twerkowania, Zack spojrzał na mnie z bardzo poważną miną.
- Robisz to źle! – skrzywił się z miną znawcy i zaczął kręcić tyłkiem na wszystkie strony, niby demonstrując jak powinnam to robić, powodując u mnie napad śmiechu.
Miałam już to jakoś skomentować, ale w tym samym momencie rozległ się dźwięk przychodzącego smsa.
Odłożyłam kontroler i chwyciłam telefon.
Nie wiem jak to możliwe, ale momentalnie widząc na wyświetlaczu imię Luke`a, moje usta rozciągnęły się w uśmiechu.  Jednak szybko wróciłam do neutralnej miny, nie chcąc by Zack zauważył, że najzwyczajniej w świecie szczerzę się do telefonu.
Wyłączył muzykę i  podszedł nieco bliżej mnie.
-Po znaczącym uśmiechu, stwierdzam, że wygrałaś milion. – rzucił Zack, mimo że w jego glosie było coś dziwnego.
Zaśmiałam się krótko, czując się nieswojo. Postanowiłam ani nie potwierdzać ani nie zaprzeczać. Nie mam zamiaru go okłamywać, a nie chcę też, żeby poczuł się w jakiś sposób… Cholera, nie wiem. W każdym razie słowa Hayley nieźle namieszały mi w głowie.
I wcale mi się to nie podoba.
-Ewentualnie mogę też strzelać, że to Luke wywołał twój uśmiech. – dodał po chwili, sprawiając, że zamarłam w momencie gdy zrozumiałam, co właśnie powiedział.
Cholera.
-Skąd… Um. Ty znasz Luke`a? – wydusiłam z siebie, starając się zachować w miarę możliwości naturalnie, co nie było ani trochę łatwe.
-Nie znam. – wzruszył ramionami.  – Ale ty poznałaś go całkiem dobrze, huh? – spojrzał na mnie.
-Co masz na myśli? – zmarszczyłam brwi.
- Nic szczególnego.  Po prostu wysnuwam wnioski po waszych spotkaniach, jak na przykład to w restauracji, czy to wczoraj. – powiedział dziwnym tonem. Nie było w nim pretensji, czy żalu. Ale też nie był to luźny ton. Po prostu.. dziwny. Nie dało się niczego po tym wywnioskować. Jak się czuje wobec tego, co mówi. W jakim sensie to mówi, dlaczego to mówi.
Przygryzłam wargę. Wie o wczoraj. Cholera.
-Słuchaj, Zack. Nie wiem skąd go znasz, czy wiesz… Po prostu przepraszam, jeśli to nie wygląda… fajnie i uh… - dukałam, starając się wysłowić - ..I  w porządku wobec Ciebie. Nie  chcę , żebyś myślał, że, hm, gram na jakieś dwa fronty, czy coś… Po prostu, lubię Cię Zack, okej?
-Okej. – powiedział spokojnie Zack, patrząc mi w oczy. Na jego usta wkradł się uśmiech. Ale nadal nie ten, jaki powinien.
-To było tylko spotkanie i… - kontynuowałam, ale mi przerwał.
-Wiem. Przecież jeśli chodzi o nas, na przykład teraz, to przecież też jest tylko spotkanie, nic szczególnego, prawda? – powiedział dziwnie lekko.
Uh, cóż, ała, okej.
-Tak.. Tak. – mruknęłam zbita z tropu. Mimo, ze nie powinno, zabolało mnie to co powiedział.
- W każdym razie, ja muszę się już zbierać. –powiedział nagle . Chciałam coś powiedzieć, ale miałam pustkę w głowie.
Co właściwie powinnam powiedzieć?
-Już? – wyjąkałam w końcu.
-Mhm. Cóż. Pomyśl trochę nad… Nad pewnymi sprawami. I dzwoń gdyby coś. – powiedział, podszedł bliżej, pocałował mnie w policzek i skierował się do drzwi.
Usłyszałam trzask drzwi wyjściowych podczas gdy ja nadal trawiłam jego słowa i naszą dziwną wymianę zdań.
Co to miało w ogóle być?

*oczami Johna*
  Wpatrywałem się tępo w zdjęcie sylwetki mojej małej Caroline, biegnącej ze słuchawkami w uszach między drzewami.  Po scenerii można wnioskować że to późny wieczór. Na widok kłującego w oczy podpisu zdjęcia, moje serce zabiło szybciej a  moje ciało się spięło.

,, Bieganie samemu o tej porze może być niebezpieczne, nie sądzisz? Sama się prosi o kłopoty :)” 

Zacisnąłem dłoń w pięść. A wszystko przez to, że mam opory w dokonaniu przelewu, co oficjalnie znaczyłoby, że zaczynam wykonywać polecenia Bricksa, czyli kieruję firmę ku upadkowi.
Z bijącym sercem napisałem wiadomość Luke`owi, aby dopilnował żeby Caroline nie wychodziła późno z domu, albo żeby chociaż był w tym czasie gdzieś blisko niej.
Do czego to wszystko się sprowadza. Mam jakieś pieprzone deja vu.
Kilka lat temu, wszystko zaczynało się w podobny sposób. Zdjęcia, smsy z iluzjami…  I nieodłączny strach i uczucie ich oddechu na plecach moich i mojej rodziny.. Ba, to tak jakbym sam trzymał  broń wycelowaną w moją rodzinę i własnymi działaniami naciskał spust albo ją opuszczał.
Wszystko byłoby łatwiejsze, gdybym miał kontakt z Caroline. Mógłbym ją jakoś chronić, wytłumaczyć jej więcej spraw. Boże, ile ja bym zrobił, mając ją znów obok siebie…
Bezwiednie chwyciłem mój telefon.
 Przewinąłem listę kontaktów i mój wzrok spoczął na imieniu mojej córki.Po tylu nieudanych próbach, naprawdę nie jest łatwo próbować dalej ze świadomością, że prawdopodobnie znowu się nie uda.
 Z rezygnacją odłożyłem telefon i westchnąłem ciężko.
Mało tego, cały czas żyję ze strachem, że to co robię, wyjdzie na jaw. Moje przekręty.
Tym razem wsadzą mnie na pieprzone 25 lat.
Mam powoli tego wszystkiego dość.

*oczami Luke`a*
-Mówiłem, że jestem genialny. -  powiedział zadowolony Hood rozkładając się na kanapie i piwem w ręku.
Wywróciłem oczami. Sam nie wiem czy to całe utrzymywanie kontaktu z Caroline jest dobrym pomysłem. Nadal mam mieszane uczucia. To znaczy, niby ją polubiłem, chociaż nadal mam do niej żal za to co przechodzi John przez jej głupie fochy, ale jednak… Jednak nie wiem czy to był dobry ruch. I nie mam pojęcia czy John powinien o tym wiedzieć.
Chyba lepiej nie.
Nie słuchałem kompletnie dalszego ciągu rozmowy chłopaków. Moje myśli krążyły wokół Johna i Caroline.
Kilka chwil temu dostałem smsa od Johna, żebym nie dopuszczał do tego, żeby Caroline opuszczała dom o późnych godzinach, albo żebym był w  pobliżu i miał na nią oko.
Pewnie Bricks znowu zaatakował i zagroził Johnowi.
Dlatego też czekałem na odpowiedź od Caroline. Napisałem do niej, co robi. Właściwie, jest już wieczór. Oby była w domu, bo jeśli nie, będę musiał jak najszybciej lecieć za nią i tłumaczyć się jej dlaczego do cholery jasnej pojawiam się nagle tam gdzie jest ona.
Właściwie, dziwię się, ze jeszcze nie wzięła mnie za przerażającego stalkera.
No bo co myślisz o osobie, która nagle podejrzanym przypadkiem na Ciebie wpada, poznaje się z tobą i od razu  się z tobą zaprzyjaźnia, bierze numer, pisze, rozmawia i spotyka, chce wiedzieć co u Ciebie?
O CHOLERA.
Przecież ona może pomyśleć, że jestem w niej zakochany i dlatego robię to wszystko !
O KURWA JEGO MAĆ.
To jest milion razy gorsze niż uważanie mnie za stalkera. O nie nie nie nie.
Sygnał sms`a.
Od: Caroline
Szykuję się biegać, a co? x

Ją porąbało czy porąbało? Biegać? O tej porze?
To tak jakby się sama zawiązała, ozdobiła kokardką i poszła do Bricksa mówiąc : ,,Ktoś chce mnie może porwać, zabić, czy zgwałcić? Bo ja już się nie mogę doczekać !’’
Oooo ludzie…
 Przygryzłem wargę, koncentrując się. Hm, co teraz?
Do: Caroline. 
Wieczór filmowy z opychaniem się słodyczami w pakiecie vs bieganie, co wybierasz? x

Nie mam dzisiaj ochoty na wychodzenie z domu, nawet do niej, ale trudno. Czego się nie robi.
Od: Caroline
Bieganie, a potem wieczór filmowy brzmi świetnie :)

UGH.
 Czemu nie możesz po prostu siedzieć na tyłku, uparta kobieto?
Miliony dziewczyn na świecie, akurat mi się musiała trafić ta aktywna …
Dzięki, ktokolwiek to zaplanował.
Zagryzłem wargę mocniej.
Biłem się z myślami.
Może by tak..? NIE.
Ale przecież.. NIE.
Nie zaszkodzi mi trochę ruchu, w końcu to zdrowie i… NIE.
 Przecież oni mogą ją dopaść i wywieźć i … NO ALE NIE MA TAKIEJ OPCJI.
 Przecież ja tego tak bardzo nie… UH.
Ale właściwie.., co mi szkodzi, przecież to nie jest chyba takie straszne…
Nie, pierdolę to. Wszystko tylko nie to.
 TO DLA JOHNA.
Przemogłem  się i nim zdążyłem się rozmyśleć wystukałem kolejnego smsa.
Do: Caroline
W takim razie co powiesz na moje towarzystwo podczas biegania? ;)  Specjalnie dla Ciebie zmienię swoja trasę ;) x

Wziąłem głęboki oddech. Co ty robisz, Hemmings.
Odpowiedź przyszła szybko.
Od: Caroline
Będę zaszczycona :)

CHOLERA JASNA.
Do: Caroline
Więc widzimy się za 30 minut, u Ciebie? :)

ODMÓW, ODMÓW, ODMÓW, BŁAGAM ZOSTAŃ W TYM PIEPRZONYM DOMU.

Od: Caroline
Ok :)

Kurwa mać.
Zdążę się przygotować psychicznie przez 30 minut na długi bieg?
Wstałem ociągając się, zwracając tym samym uwagę chłopaków na siebie.
-A ty gdzie, Hemmo? – zapytał Michael.
Fanfary proszę.
-Biegać z Caroline. – powiedziałem spokojnie.
Calum momentalnie wypluł całe piwo, które akurat pił na biednego Clifforda.
-Co kurwa? – nawet Ashton oderwał się od swojego telefonu, czytaj od smsów z Hayley. A jeśli już Ashton od tak się odrywa od tego zajęcia, to sprawa musi być poważna.
-Hood, cwelu! – krzyknął Michael wycierając się i krzywiąc.
-Chyba ruchać się w krzakach na hardcore`a a nie biegać! – zakpił Calum.
Wywróciłem oczami.
-Uwierz Hood, wolałbym milion razy ruchanie niż bieganie, ale życie gniecie. Idę z nią biegać, żeby Bricks nie mógł jej  porwać, czy coś. – mruknąłem.
-Przecież ty nienawidzisz biegać. – zmarszczył brwi Michael.
-Kto tak powiedział? – prychnąłem.
-Ty. – powiedział od razu Ashton.
Uh.
-Lubię, nie lubię, nieważne. – wzruszyłem ramionami.
-Hemmo, ty jesteś w tym beznadziejny.  – zaśmiał się Calum.
-Zamknij ryj. – warknąłem i skierowałem się do wyjścia. Wcale nie jestem beznadziejny. Przecież bieganie nie jest trudne, prawda? Każdy umie biegać, każdy daje radę.
Bez przesady.
-Nie wiem jak wy, ale ja oddałbym wszystko, żeby móc to zobaczyć na własne oczy. – usłyszałem za plecami wesoły głos Irwina.
-O Jezu, ja też! – parsknął śmiechem Hood.
Nie ma to jak wsparcie kumpli.
-Jak wrócę, to przysięgam, że dostaniecie ode mnie w ryj! – zawołałem otwierając drzwi.
-O ile zdołasz się doczołgać do domu po tym bieganiu, kochanie! – wydarł się Calum.
Trzasnąłem drzwiami w odpowiedzi.
Kurwa, w co ja się wpakowałem.
Pamiętaj Luke, robisz to dla Johna.


*kilkanaście minut później* 
Z bijącym sercem zaparkowałem pod domem Caroline.  O cholera.
Wziąłem głęboki oddech, wysiadłem i skierowałem się w kierunku drzwi wejściowych.
Boże, miej mnie w swojej opiece.
Zapukałem do jej drzwi, starając się rozluźnić. Przecież nie może być tak źle, prawda?
Otworzyła mi uśmiechnieta Caroline ubrana w bluzę i SŁODKI JEZU  idealnie przylegające legginsy.
Przełknąłem ciężko ślinę.  Cholera,  czy ona musi mieć tak idealne ciało?
-Hej. – powiedziała wesoło, uśmiechając się szeroko i przytuliła mnie krótko na powitanie.  Jej słodkie perfumy sprawiły, że się odprężyłem.
-No hej. – odpowiedziałem starając się brzmieć równie wesoło.
-Widzę, że jesteś gotowy. – zaśmiała się krótko, skanując mnie wzrokiem od góry do dołu.
-Na bieganie, zawsze. – powiedziałem pewnie, nie tracąc moich pozorów zapału. Hemmings, co ty pierdolisz…
-Jesteś aż tak dobry? – uniosła żartobliwie brew.
-Chciałaś powiedzieć: najlepszy. – rzuciłem nonszalancko. Taaak, pogrążaj się dalej…
-Cóż, w takim razie, mój skromny przyjacielu, proponuję mały wyścig na rozgrzewkę,  6 kilometrów biegu i  na sam koniec kolejny wyścig. Co ty na to? – uśmiechnęła się cwaniacko.
CO KURWA?
-Ile?! – wyrwało mi się.
-Hemmings, pamiętaj, że biegasz ze mną, może Ciebie stać na jeszcze więcej, ale mnie niekoniecznie, miej trochę litości i zniż się na chwilę do mojego poziomu! – dała mi kuksańca w bok , śmiejąc się.
O Jezu przenajświętszy…
Mimo, że miałem ochotę biec, ale do domu, szybo się zreflektowałem.
-No dobra, niech będzie, dzisiaj zrobię tylko małą rozgrzewkę. – powiedziałem nonszalancko.
Nie wierzę we własne słowa, naprawdę.
Prychnęła lekceważąco.
-Kpij ze mnie dalej, to nie wrócisz z tego biegu. – rzuciła zaczepnie, lekko szturchając mój bark, mijając mnie i schodząc po schodach.
Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem za nią.
Pośpiesznie szukałem jakiegoś wyjścia z sytuacji, jakiegoś argumentu, żeby nie biegać, żeby siedzieć cały wieczór na tyłku przed telewizorem ze słodyczami.
Tylko cholera, wszystko jak na złość jest idealnie. Temperatura jest idealna, nie jest zimno, ale nie jest ciepło, do biegania perfekcyjna. Mało ludzi, spokojna okolica, lekki, orzeźwiający wiaterek i zero szans na deszcz czy burzę.
Woda czeka na nas w domu, jesteśmy ubrani adekwatnie do pogody i biegania, no cholera.
Co mi strzeliło do tego głupiego łba? Wdech. Wydech.
Robię to dla Johna. DLA JOHNA.
Przecież to nie może być trudne. Dam radę. Ja bym nie dał? Pff.
To tylko głupie bieganie. I to z dziewczyną.
Mam nadzieję, że jednak moja kondycja jest w miarę dobrym stanie. Przecież ćwiczę. Co prawda nie biegam, ale ćwiczę, to chyba mi pomoże, nie?
Dam radę. Przecież mogę to zrobić.
- Więc ile się ścigamy na początek? – zapytała wesoło Caroline przyjmując wręcz bojową postawę.
- Ile tylko chcesz, obiecuję, że i tak dam Ci fory. – powiedziałem pewnie.
-Nie oszczędzaj mnie. – zaśmiała się i popatrzyła przed siebie. – Biegniemy w dół ulicy, aż do drugiego skrzyżowania. Od skrzyżowania  skręcamy w prawo i biegniemy normalnie.  Może  być? – spojrzała na mnie z uśmiechem.
-Pewnie. – zgodziłem się ochoczo.
Spokojnie, dam radę.
Ustawiliśmy się w równej linii, Caroline było niesamowicie wesoło jak na fakt, że ma biec aż 6 kilometrów. Kto normalny lubi biegać?!
-Na 3. – spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem.
Przytaknąłem w odpowiedzi i wziąłem wdech.
-1… 2… - zaczęła odliczać. O mój Boże. – 3! – zawołała i puściliśmy się biegiem w kierunku, który wskazała wcześniej.
Momentalnie mnie wyprzedziła. Co jest do cholery?!
 Mimo tego, że przez szybki start, kręciło mi się w głowie, zacisnąłem zęby i starałem się przyśpieszyć tak jak to tylko możliwe. W pewnym momencie moje ciało wręcz nie nadążało za nogami, a dziewczyna nadal biegła przede mną, ba, wyglądała jakby nie wymagało to od niej prawie żadnego wysiłku, gdzie ja dawałem z siebie ile tylko mogę.
Cholera, powietrza. Brałem duże hausty powietrza, starając się jakoś zapanować nad tym, żeby tylko nie dyszeć.
Jak ona to robiła, że oddychała spokojnie? JAK?!
O mój Boże, moje nogi…
DALEKO JESZCZE?!
Momentalnie zacząłem dyszeć, mimo że tak bardzo tego nie chciałem. O MÓJ BOŻE I ŻE NIBY JA MAM POTEM BIEC JESZCZE PRZEZ 6 KILOMETRÓW?!
Najchętniej rzuciłbym się na ten pieprzony trawnik. Gardło piekło mnie niesamowicie.
Mimo to, przyśpieszyłem jeszcze, przekraczając własne przypuszczenia, że w ogóle tak potrafię.  Minimalnie zbliżyłem się do dziewczyny, mimo że miałem ochotę tylko legnąć na tej drodze i już nie wstawać. Gdy zamajaczyło mi się upragnione drugie skrzyżowanie, nie posiadałem się ze szczęścia. Błagam, niech to skrzyżowanie nadejdzie szybciej. O dziwo, ja sam nieznacznie przyśpieszyłem dzięki tej myśli i na naszą ,,metę” dobiegliśmy prawie równo.
,,Prawie” znaczyło tyle co:  dotarłem kilka sekund po Caroline, która stopniowo zwolniła, a ja od razu się zatrzymałem, powodując tym małe zachwianie własnej równowagi. No tak, Hemmings idioto, istnieje coś takiego jak wytracanie prędkości!
-WYGRAŁAM! – zawołała wesoło Caroline, wracając do mnie truchtem. Ja natomiast walczyłem o możliwość oddychania, jednocześnie starając się  wyglądać pewnie i beztrosko.
TYLKO JAK DO CHUJA, KIEDY ZDYCHAM?!
-Dałem Ci fory, tak jak obiecałem. – powiedziałem na jednym wydechu. Ile ja bym dał za to, żeby po prostu legnąć na tej ziemi.
-Ach tak.  – pokiwała kpiąco głową. Patrzyła na mnie z cwanym uśmieszkiem. Kurwa, rozgryzła mnie. Hemmings ogarnij się.
Zamknąłem usta, starając się nadal jakoś oddychać co okazało się niemożliwe więc dalej dyszałem.
Natomiast Caroline  przygryzła wargę. CWANIARA SIĘ ŚMIEJE.
-To tylko przez to, że trochę wyszedłem z formy! – od razu zacząłem się bronić i w końcu odetchnąłem w nieco zbliżony do normalnego sposób.
-Oczywiście. – mruknęła kpiąco. – W takim razie nie masz nic przeciwko odzyskiwania formy przez następne 6 kilometrów? –spojrzała na mnie z łobuzerskim uśmieszkiem.
-Oczywiście, że nie. – niemalże jęknąłem.
-Świetnie!Nie traćmy czasu! – zawołała z nieco przekombinowanym entuzjazmem. ONA AUTENTYCZNIE SIĘ ZE MNIE NABIJA.
Chciałem to skomentować w odpowiedni sposób, ale ona już spokojnym truchtem biegła dalej. BOŻE DOPOMÓŻ MI.

~*~

-DOBRA, FITZ, MASZ MNIE, UDOWODNIŁAŚ MI, ŻE JESTEŚ LEPSZA I POŚMIAŁAŚ SIĘ JUŻ,  WYSTARCZY! – krzyczałem, biorąc haust powietrza za każdym słowem. Odpowiedział mi tylko śmiech dziewczyny spokojnie truchtającej przede mną.
DO CHOLERY JASNEJ BIEGNIEMY TAK JUŻ OD WIEKÓW, PRZYSIĘGAM, PIEPRZONYCH WIEKÓW.
Mało tego, mam wrażenie jakbym wlókł się za nią już jakieś 300 kilometrów. Na litość Boga!
Caroline zorientowała się, że tak naprawdę moja kondycja, jeśli chodzi o bieganie, jest zerowa w przeciwieństwie do niej i oczywiście musi to wykorzystywać.
Uraczyła mnie w czasie tej męki już jakimś tysiącem złośliwych uwag pełnych ironii i dalej ciągnie mnie za sobą. A ja biegam za nią jak pies z wywalonym jęzorem, tylko po to, żeby nie leciała nigdzie sama i żeby nie zrobić z siebie takiej cioty.
Chociaż jeśli mam być szczery, gdyby teraz Bricks nas zaatakował, to nawet nie musiałby mnie dotykać, padłbym na kolana sam gdybym tylko się zatrzymał.
PRZYSIĘGAM, TO OSTATNI RAZ.
-FITZ! W TYM MOMENCIE SIĘ ZATRZYMAJ! BĘDZIESZ MNIE DO CHOLERY WLOKŁA DO DOMU! – wydarłem się po raz kolejny dysząc jak przy nagłym ataku astmy. Swoja drogą, mam wrażenie jakbym od kilku godzin przeżywał jakieś 16 ataków astmy naraz. A nóg nawet nie czuję. Poza tym, że sprawiają wrażenie, jakbym wlókł dwa stalowe pręty, oba po 10 kilogramów.
 O SŁODKI JEZU.
Caroline odróciła się przodem do mnie i biegła spokojnie do tyłu, uśmiechając się do mnie wesoło. Jak słowo, daję, kiedyś sam ją zabiję, no!
- Spokojnie Luke, dasz radę, jeśli teraz się zatrzymasz, nie zrobisz już nawet kroku więcej, wiesz o tym? – zapytała wesoło, biegnąc centralnie przede mną.
-Nienawidzę Cię, kobieto! – wydusiłem. Fakt, że przemieszczaliśmy się teraz z zawrotnie małą prędkością, równie dobrze mógłby to być energiczny marsz. Caroline sobie podskakiwała wesoło w miejscu, a ja, cóż, wlokłem się czymś pomiędzy biego-marszo-podrygo-czołganiem, jakbym miał kilka ran postrzałowych i skręconą kostkę, a ktoś mnie gonił z siekierą w ręku,
Czyli cóż, wyglądam gorzej niż żałośnie.
-Już niedaleko Luke, przysięgam. – powiedziała uśmiechając się do mnie szeroko.
- Zemsta będzie słodka! – wychrypiałem ostatkiem sił.
Roześmiała się.
-Sam tego chciałeś. – powiedziała wesoło.
Nawet nie wiem gdzie jesteśmy. Przestałem koncetrować się na otoczeniu, jedyne o czym myślałem, to  żeby wytrzymać i biec dalej. Wytężyłem wzrok i rozejrzałem się.
 O MÓJ KOCHANY ŚWIECIE JESTEŚMY JUŻ NA JEJ ULICY.
Dosłownie miałem ochotę płakać ze szczęścia.
Jeszcze tylko kilkanaście metrów, dajesz Hemmings.
-Mówiłam, że niedaleko. – Carolie miała wspaniały humor.
Wpadła pierwsza na werandę i spokojnie otworzyła drzwi, przez które centralnie wpadłem i rzuciłem się na dywan. Dosłownie.
-Dzięki Ci, Boże. – jęknąłem cicho sam do siebie, dysząc dalej. Dobiegł mnie odgłos zamykanych drzwi i śmiech Caroline.
Usiadła obok mnie z butelką wody w dłoni wyciągniętej w moją stronę,
Od razu się ożywiłem. Chwyciłem butelkę i po kilku sekundach, była już pusta.
Straciłem siły już kompletnie. Wszystko puściło, a moja głowa bezwiednie opadła na kolana dziewczyny, która od razu zareagowała śmiechem.
- Odwdzięczę się za to, zła kobieto. – jęknąłem, próbując się podnieść, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa i nie ruszyłem się nawet na milimetr.
-No przepraszam. – mruknęła wesoło.
Hemmings, możesz być z siebie dumny, wytrzymałeś CAŁE SZEŚĆ PIEPRZONYCH KILOMETRÓW.
- Nie wierzę, że kazałaś mi wlec się za sobą przez taką odległość. – westchnąłem.
-Ooo przepraszam, chciałam zauważyć, ze ułatwiłam Ci zadanie do granic możliwości, a nie to żeby coś, ale sam tego chciałeś.
-JAK TO UŁATWIŁAŚ MI ZADANIE?! – aż podniosłem głowę.
-Nie biegłeś tych swoich sześciu kilometrów, tylko ledwo trzy. Nie ścigałeś się ze mna po raz drugi. I my wręcz szliśmy a nie biegliśmy przez prawie całą drogę, więc wypraszam sobie. –prychnęła.
-JAK TO TRZY KILOMETRY?! – aż usiadłem.
-No normalnie. – wzruszyła ramionami.
-JAKIM CUDEM, to niemożliwe, przecież biegliśmy tak długo!
-Spójrz na zegarek, minęła godzina. – powiedziała spokojnie.
JAK TO DO CHUJA PANA?!
Spojrzałem na zegarek. Ona ma pieprzoną rację.
Jak to jest kurwa możliwe, skoro czuję się jakbym biegł przez całą noc i pokonał drogę tysiąca kilometrów?!
-Nienawidzę Cię kobieto, nienawidzę! – jęknąłem, ponownie kładąc się na jej kolanach.
-Oj, już przepraszam no! Chodź, w zamian zrobię Ci pyszną, kaloryczną kolację, co? – zaśmiała się.
-Oglądamy film, żremy słodycze, pijemy piwo, leżymy, jasne? – mruknąłem przewracając się na plecy.
-Cokolwiek powiesz. – roześmiała się i wstała.




________________________________________________________________
Także tak...
Szczerze. 
Nie mam pojęcia co dalej z YTR.
Wiem, mam ferie, teoretycznie mam czas na pisanie. 
Ale co mi z tego, skoro nie mam żadnej weny?
Wiem o czym ma być to ff, wiem co będzie dalej. 
Ale nie wiem, nie umiem jakoś już pisać YTR.
z tym rozdziałem pieprzyłam się przez 3 dni, po kilka godzin. 
I męczę się nad tym niesamowicie. 
A nie jest tak, że pisanie powinno sprawiać mi frajdę? 
Chociaż minimalną? 
Tymbardziej, tak mała liczba komentarzy, wgl zaintersowania, wcale nie pomaga.
Właściwie po wczorajszej rozmowie z pewną osobą, uzmysłowiłam sobie pewną smutną rzecz.
Gdybym usunęła YTR, bez uprzedzenia, nagle, to na dobrą sprawę nikt by się nie zorientował. 
To znaczy, może i owszem, ale dopiero kiedy komuś się przypomni, czy jakimś cudem wejdzie w link, a wyskoczy błąd. 
 To i moja wina, cóz. Nie mówię , że nie. 
anyways
Nie wiem, czemu tak jest. Może dlatego że uzewnętrzniam się w każdym z moich opowiadań.
YTR miało być moim upustem problemów w pewnym, hm, aspekcie mojego życia. 
Ale teraz trochę się zmieniło.
Nie wiem na jak długo, ale tak jakby, w YTR nie am już ,,mnie". Mam na myśli, pisząc coś, zawsze jest w tym coś mojego, moje emocjie, moje problemy, wy czatjąc to, nieświadomie poznajecie moje życie, mnie i moje uczucia od najróżniejszych stron, nie zawsze tych dobrych. 
Pisząc YTR męczę się, to jakoś nie przychodzi mi tak ,,samo", nie pomaga mi w żaden sposób.
Zauważycie to zwłaszcza na początku rozdziału - początek jest po prostu BEZNADZIEJNY i najzwyczajniej nudny. 
Bieganie- może i trochę się ożywiło ale tylko dlatego, że uzewnętrzniłam w Hemmingsie mnie na
 wf-ie ._.
W ostatnich rozdziałach może też widać to, że nie są juz takei jakie były, albo takie jakie są na Sinisterze. 


REASUMUJĄC. 
Nie wiem co będzie. 
Nie chcę sie poddawać, bo to się odbije na mnie, że jestem na tyle bezndziejna, że nawet moje własne opowiadanie mnie przerosło. 
Wiem, że tak będzie, już tak jest. 
( to tłumaczy czemu tak późnym wieczorem wpieprzam Snickersa, czego będę jutro cholernie żałować, patrząc na siebie w lustrze)


Mam ferie, więc pomyślę nad tym, spróbuję popisać. 
Mam nadzieję, że dam radę to doprowadzić do końća bez milowych przerw między rozdziałami. 

Piszę Wam to po to, żeby przygotować Was na to, że najwyczajniej nie wiem kiedy będzie następny. 
I proszę o zrozumienie. 

Dziękuję tym co nadal są ♥
@sheeranable x


niedziela, 28 grudnia 2014

Chapter 14

 ,,Wszystko co dobre od początku ostrzega Cię końcem”

komentarze motywują.


*oczami Caroline*
Oddychałam głęboko biegnąc równym tempem, które nadawała mi muzyka w słuchawkach.
Zdecydowanie lubię biegać po terenach, gdzie nie ma ludzi. Czuję się po prostu wolna.
Chociaż nie powiem, często miałam dziwne odchyły, że ktoś za mną biegnie, coś mi mignęło między drzewami i tym podobne głupoty.
Zwłaszcza gdy biegam wieczorem, wtedy spalam dwa razy więcej kalorii bo gdy tylko coś mii mignie, zaskrzypi,  to po prostu zaczynam spieprzać jakby od tego biegu zalezało moje życie.
Cóż,  przynajmniej skuteczne.
Teraz też biegnę wyjątkowo nieco szybciej bo znowu miałam wrażenie, że widziałam coś między drzewami. W sumie to nic szczególnego, bo równie dobrze to może być inna osoba, która wyszła sobie pobiegać. Cóż, jestem panikarą.
Cieszę się, że mam za sobą początki biegania, które były bardzo trudne biorąc pod uwagę moją kondycję. Teraz jest nieco lepiej, męczę się bardzo ale mam z tego satysfakcję.
Przyśpieszyłam jeszcze trochę chcąc spożytkować całą swoją energię i myśli kłębiące się w mojej głowie po ostatnim, hm, spotkaniu z Zackiem.
Nagle poczułam mocne uderzenie, niewiadomo skąd, silny ból w całej prawej stronie ciała a zaraz potem poczułam jak moje ciało boleśnie spotyka się z ziemią, następnie jakiś ciężar na mnie. Czy to jest możliwe żeby drzewo na mnie runęło? nUłamek sekundy, a wystarczył, żebym lezała otępiała. Co się właśnie stało? W głowie mi huczało, zagłuszało to dźwięki muzyki lecące dalej ze słuchawek. Nie mogłam się skupić na tyle, żeby rozpoznać co to za piosenka. Przed oczami nadal migały mi urywki obrazu sprzed kilku sekund. Zacisnęłam powieki i skrzywiłam się na ból, który zaczął się szybko przebijać do mojej świadomości. Poczułam jak ciężar na mnie się słabo porusza i usłyszałam jakiś jęki i pomrukiwanie. Otworzyłam oczy, najpierw widząc nieco rozmazane korony drzew i czyste  niebo. Powoli uniosłam głowę mimo obolałego karku i przymrużyłam powieki próbując odzyskać ostrość widzenia. Na połowie mojego ciała leżał jakiś mężczyzna, głową w dół. Blondyn. Poruszał się słabo, próbując się chyba podnieść, z jego ust co chwila ulatywały jęki i przekleństwa. Ja nadal czuję się jakbym dostała znienacka czymś głowę, jakbym tu była, ale mnie nie było. Nadal dzwoniło mi w uszach, a głowa sprawiała wrażenie jakby miała mi zaraz wybuchnąć.
Niech to się skończy. Próbowałam się jakoś otrząsnąć i na początek ruszyć jakąś częścią ciała, na co z ulgą stwierdziłam, że mogę to zrobić. Jednak szybko ulgę zastąpił jęk bólu. Porządnie się potłukłam. Cholera.
Powoli świadomość do mnie wracała.
-Co do cholery jasnej pan zrobił?! – warknęłam, ale mój głos szybko bardziej  zmienił się w skomlenie. Zdenerwowana dźwignęłam się pomimo bólu do siadu. Co za debil wpadł na mnie na takim obszarze lasu?! I jak, do cholery, jak?!
Facet leżący na mnie wpół, nadal mieląc pod nosem przekleństwa uniósł się z trudem na łokciach, odciążając moje ciało i momentalnie rozłożył się na plecach na ziemi, zaraz obok mnie z ciężkim westchnięciem.
O cholera to on. To ten blondyn, Luke. Co on do cholery tutaj robi? I dlaczego  mnie zaatakował idiota?
Zmarszczyłam brwi w złości. Cholera, nie mam siły się podnieść. Wszystko nie boli. Nie miał gdzie mnie wywalic tylko tu gdzie jest pełno gałęzi, wystających korzeni i kamieni?!
Czułam najmniejszy mięsień i najmniejszą kość mojego ciała, przysięgam.
-Czy ty jesteś normalny?! – warknęłam. Miałam ochotę złapać jakąś gałąź leżącą obok i porządnie walnąc mu nią w łeb.
-Chyba nie. – jęknął, krzywiąc się dramatycznie.
-No właśnie widzę. – syknęłam. – Co to do cholery  było?
-Przepraszam, nie zauważyłem, że… Że tu biegniesz. Nie spodziewałem się, że będzie tutaj biegał ktokolwiek. – ożywił się nagle, ale nadal miał nieszczęśliwą minę. Z trudem usiadł na ziemi i wyjął spod pleców szyszkę.
-Kurwa, więcej tego się nie dało? – syknął bardziej sam do siebie i cisnął szyszką przed siebie.
-Wiesz, to jest las, czego się spodziewałeś, pomarańczy na drzewach? – nie darowałam sobie sarkazmu.
Wywrócił na mnie oczami, co mnie wręcz rozjuszyło, ale szybko się zreflektował.
-Przepraszam, okej? Naprawdę, nie widziałem, że tu biegniesz, ja biegłem z innego końca a ty nagle się wyłoniłaś zza drzewa i nie zdążyłem się zatrzymać… Nic Ci nie jest? – spojrzał na mnie z troską.
-Nie. – warknęłam i spróbowałam dźwignąć się na nogi ale to nie było takie proste. Przeklęłam w myślach.
Blondyn szybko stanął na nogi mimo bólu na twarzy i szybko wyciągnął w moją stronę ręce.
-Naprawdę mi przykro. – powiedział biorąc moją dłoń w jego, a drugą ręką luźno objął mnie w pasie i pomógł mi wstać.
Westchnęłam obolała, gdy wreszcie stanęłam na nogach. Wyłączyłam szybko nadal lecącą muzykę i spróbowałam się rozciągnąć, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu czując ból w każdym miejscu.
-Nic Ci nie jest? Nie zrobiłem Ci nic? – przyjrzał mi się uważnie. Pff perfidnie zatrzymał wzrok na dłużej na moim tyłku.
-Myślę, że moim tyłkiem nie powinieneś się martwić. – prychnęłam, czym najwidoczniej go rozbawiłam, bo zaśmiał się krótko kręcąc głową.
-Okej, zrozumiałem. Ale naprawdę przepraszam. Jesteś pewna, że nic Ci nie jest?
-Oprócz tego, że wywaliłeś mnie na kamienie, korzenie i gałęzie, przy okazji uderzając we mnie i przygniatając mnie, to nie, mam się świetnie. –moja sarkastyczna natura się wyłania, uwaga.
-Ej, naprawdę nie chciałem, okej? – Luke najwyraźniej stracił do mnie cierpliwość.
Westchnęłam ciężko. Chyba jednak jestem zbyt wredna.
-Okej, masz rację. Poobijałam się, ale nic mi nie jest. A jak z Tobą? – spojrzałam na niego.
-Przeżyję. – uśmiechnął się słabo.
-Kto by pomyślał, że biegasz. – uniosłam brew, patrząc na niego.
-No właśnie, kto by pomyślał… - zaśmiał się nieco nerwowo. – Od niedawna w sumie, stwierdziłem, że muszę się jakoś wyładowywać i stwierdziłem, że czemu nie bieganie? I cóż, myślałem, że w tym lesie akurat nie będę nikogo spotykał, a tu proszę… - uśmiechnął się.
- Jakoś nigdy wcześniej Cię tu nie widziałam, a biegam tędy od dłuższego czasu. – powiedziałam nieco powątpiewając.
-To biegasz tędy zawsze? – spojrzał na mnie zaskoczony.
-Bardzo często. – sprostowałam.
-To dziwne, że nigdy wcześniej się nie minęliśmy.
-Też wolałabym się minąć niż centralnie wpadać … - mruknęłam, czym go rozbawiłam.
-Fakt. – przyznał. – W każdym razie, nasza znajomość nie rozpoczęła się najlepiej i hm, jak na razie ciągnie się też nie najlepiej. – zaśmiał się. – Może przydałoby się to zmienić? Jakaś kawa, ciastko, ewentualnie lód na siniaki? – zaśmiał się.
- Skąd ta nagła zmiana? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- Cóż, ludzie się zmieniają. A przy tylu zbiegach okoliczności… - uśmiechnął się po raz kolejny.
-Odniosłam wrażenie, że mnie wręcz zbywałeś więc… - jakoś ta sytuacja wydawała mi się z lekka dziwna.
-Bo, nie czarujmy się, okoliczności w jakich się poznaliśmy nie należały do przyjemnych. I cóż, weszliśmy w aspekt mojego życia, o którym nie lubię rozmawiać. – spojrzał mi w oczy.
-Oh. – mruknęłam.
-Więc, da się to naprawić? – spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
-5 kg lodu, kawa, tabletki przeciwbólowe i jestem twoja. – mruknęłam, rozprostowując  obolałe plecy.
Zareagował śmiechem.
-Miło mi to słyszeć. - odparł wesoło.

*oczami Luke`a*
Już od godziny siedziałem rozwalony na kanapie w moim salonie z córką Johna. O dziwo, okazało się, że mamy trochę wspólnego i rozmowa się kleiła. Obawiałem się, że będzie gorzej. Ale może to nie będzie takie złe, bo całkiem fajna z niej dziewczyna.
Ale nigdy więcej już nie posłucham Caluma. Jestem tak poobijany, jakby napadło mnie stado dresów.
O nieeeeee, nigdy, przenigdy.
-Wiem, że nie lubisz tego tematu, ale dręczy mnie to, co się wtedy stało, pod moim domem. Zrozum mnie, nie mam pojęcia co się działo, tu zawsze było raczej spokojnie. – spojrzała na mnie przepraszająco.
Wiedziałem, że w końcu o to zapyta.
Myśl, Hemmo.
Wziąłem głębszy oddech.
-Okej, rozumiem, że o to pytasz. W każdym razie, nie wiem co dokładnie się stało. Szedłem tędy i nagle dostałem w tył głowy. A potem jeszcze kilka razy gdzie popadło. Nie widziałem żadnej twarzy, a potem straciłem na krótko przytomność i ty mnie znalazłaś. Nie chciałem policji, bo cóż, znają mnie. Nie jestem niewiadomo jakim Bad boyem, ale wiedzą kim jestem. Nie chciałem po prostu problemów tym bardziej, że nie wiem czy nie dostałem za jakieś moje sprawy, może ktoś po prostu stwierdził, że zalazłem mu za skórę i należy mi się wpierdol.  Nie mam pojęcia. Ale po prostu nie chciałem robić zamieszania i niepotrzebnych pytań policji.  I to właściwie tyle. – wzruszyłem ramionami. Brawo, Hemmings.
-Oh. – mruknęła. – I to dlatego się tak denerwowałeś?
-Po prostu nie chciałem pytań, nie wiedziałem właściwie dlaczego chcesz wiedzieć i co możesz zrobić z tą wiedzą.
-Teraz też nie wiesz co mogę z tym zrobić. – zauważyła.
Cóż, kurwa.
-Ty tez nie wiesz co mogę zrobić z faktem, że jesteś ze mną u mnie w domu. – wypaliłem. Cholera jak ona może to odebrać?
-Cóż, przegrałam. – wywinęła dolną wargę i zaśmiała się. Zaraz dołączyłem do niej z wymuszonym śmiechem.
Oh, Boże nie nadaję się do takich rzeczy. Za bardzo lubię gadać bez zastanowienia.
-Więc, może inaczej, czym się zajmujesz? – zapytała, poprawiając się na swoim miejscu.
Pracuję u twojego ojca, kochanie.
- Pracuję w jednej z firm w mieście. Jestem właściwie od wszystkiego, głównie załatwiam sprawy ze wspólnikami, klientami, takie duperele. – powiedziałem wymijająco z bijącym sercem.
Na szczęście taka odpowiedź jej wystarczyła bo nie pytała dalej. Więc ja zadałem kolejne pytanie mimo iż aż za dobrze znam odpowiedź na to pytanie.
- A ty co robisz?
-Studiuję fotografię. W wolnych chwilach gram w siatkówkę, biegam, pływam… Staram się nie stać w miejscu. – odpowiedziała.
-I godzisz to wszystko? Studia, tyle sportu, przyjaciele, chłopak, rodzina… - spróbowałem się zbliżyć do pewnego tematu.
-Daję radę. Mam zajęte właściwie całe dnie, ale zawsze spotykam się z przyjaciółmi. Chłopaka…- zawahała się chwilę- nie mam, a z rodziną raczej nie utrzymuję kontaktu. – powiedziała po prostu.
Okej, czyli temat rodziny i chłopaka na razie zostawiamy.
Chociaż zainteresował mnie ten chłopak. Jak to możliwe, że go nie ma? A gdzie była ostatnio, gdy nie mogłem jej znaleźć? Na randce. Więc?
Już nawet nie wspominam o tym jak wielką mam ochotę zapytać wprost o Johna, dlaczego ona do cholery tak się zachowuje.


*oczami Zack`a Holland*

Stoję pod tym pieprzonym domem trzecią godzinę i przysięgam, że zaraz dostanę pierdolca.
Szukałem Caroline wszędzie, objechałem całe miasto. Telefonów nie odbiera, na smsy nie odpisuje, w domu jej niema… Co do cholery?

A ja siedze w tym pieprzonym samochodzie pod jej pieprzonym domem, kolejną, pieprzoną godzinę i zastanawiam się co się z nią dzieje.
Dopiero spędziliśmy taki wieczór i właściwie noc w Brighton Wells, było okej, ba, było świetnie.
Poza faktem, że szybko się upiła i za wiele sobie z nia nie porozmawiałem.
A dzisiaj znika gdzieś na cały dzień, nie ma z nią kontaktu. Co za dziewczyna.
Przysięgam, że kolejne dziesięć minut w tym samochodzie doprowadzą mnie do istnej furii.
Zauważyłem, że jakaś drobna postać idzie ulicą w moją stronę. Ja sam stałem w niewielkiej odległości od domu Caroline.
Z każdym krokiem widziałem więcej, to dziewczyna. Przez chwilę miałem nadzieję, że to szanowna panienka Fitz. Ale nie, gdy zbliżyła się bardziej, poznałem, że to ta jej mała przyjaciółka, Hannah, czy jakoś tak. Weszła na werandę domu Cary. Przykro mi koleżanko, nie dzisiaj. Dziewczyna była zaskoczona, że nikt jej nie otworzył, wyciągnęła z torebki telefon.
Przykro mi moja droga Hannah,  Hayden, Hope, Holly, czy jakkolwiek Cię rodzice nazwali. Też próbowałem dzwonić.
Dziewczyna po kilku próbach dodzwonienia się do Caroline, usiadła zrezygnowana na schodach. No nie. Niech ta mała stąd zjeżdża, miałem zamiar się zobaczyć z Caroline od razu gdy przyjdzie. A przecież przy tej dziewczynie, nie porozmawiam z nią. Ba, odniosłem wrażenie, że ona szczególnie mnie nie lubi. Cóż, nie będę płakać z tego powodu.
Zacząłem bębnić palcami w kierownicę. Mam nadzieję, ze ta Holly ma mniej cierpliwości ode mnie i szybko sobie stąd pójdzie. Jeśli nie, to moje kilkugodzinne czekanie tutaj będzie na marne bo i tak nie porozmawiam z Caroline.
Cholera.
W tą ulicę skręcił jakiś samochód. Kolejny będzie na mnie trąbił, że stoję w takim miejscu torując zakręt? Niech mnie już lepiej nie wkurwia.
Auto zatrzymało się kilkanaście metrów przede mną pod domem Caroline. Co do…?
 Wytężyłem wzrok, żeby zobaczyć w mroku jak najwięcej co nie było łatwe. Z tego pieprzonego auta wysiada Caroline! A w pieprzonym aucie siedzi za kierownicą jakiś pieprzony facet!  Najpierw wyjazd ze mną, teraz cały dzień spędzony z jakimś innym kolesiem? No proszę.
Dziewczyna uśmiechnęła się do chłopaka siedzącego w środku, coś powiedziała i zamknęła drzwi, kierując się w stronę swojego domu. Ta Hope, która siedziała na schodach była najwyraźniej niemniej zaskoczona co ja. Ba, ona była właściwie zszokowana. Powoli podniosła się ze schodów, gdy Caroline podeszła do niej z szerokim uśmiechem i przywitała się z nią buziakiem. Zaczęła otwierać drzwi. Ja natomiast skupiłem się na ruszającym aucie przede mną. Zacząłem jechać za nim. Zobaczymy, dokąd mnie doprowadzi.

*oczami Caroline*
-Naprawdę przepraszam Hay, zupełnie wypadło mi z głowy, telefon mi się rozładował a ja kompletnie straciłam poczucie czasu! – mówiłam szybko i energicznie, zdejmując cienką kurtkę i wchodząc w głąb domu.
-Kto to był, w tym samochodzie? – brunetka zapytała, nieco niepewnym tonem.
-Luke. – odparłam od razu, wchodząc do kuchni i szykując herbatę i ciastka.
-Luke? – powtórzyła zaskoczona. Przytaknęłam.
- A ty przypadkiem nie byłaś wczoraj na randce w Brighton Wells z chłopakiem, który miał na imię nieco inaczej? Może na przykład, Zack? – zapytała nieco sarkastycznie stając naprzeciw mnie i opierając się o blat.
-Owszem. – odpowiedziałam zwracając się w jej stronę.
-Więc? – spojrzała na mnie dziwnie.
-Co ,,więc”? – popatrzyłam na nią nie rozumiejąc o co jej chodzi.
-Wczoraj randka z Zackiem, dzisiaj wracasz skądś z jakimś Luke`iem…. Skąd ty  w ogóle znasz Luke`a? -  spojrzała na mnie nieufnie.
-Hay, nie mówiłam Ci wcześniej, ale była kiedyś bójka pod moim domem, w każdym razie, w okolicy. Wracałam w tedy do domu i zobaczyłam, że ktoś leży na chodniku. To był Luke. Jego ktoś napadł i pobił. Dziwnie się zachowywał, nie chciał pogotowia. W każdym razie, odszedł. A dzisiaj jak poszłam biegać, wpadł na mnie w lesie i …
-W lesie? – wpadła mi w słowo.
-W lesie. – przytaknęłam, na co spojrzała na mnie powątpiewająco. – I jakoś to wyszło, że poszliśmy do niego, rozmawialiśmy i tak się zagadaliśmy, że kompletnie straciłam poczucie czasu. – wyjaśniłam.
Patrzyła na mnie w dziwny sposób.
-A co z Zackiem?
-Nie odzywał się na razie. – odparłam.
- I dlatego spędziłaś dzień z Luke`iem. – mruknęła nieco kpiąco.
-Hay, o co Ci chodzi? – zmarszczyłam brwi.
- Nie, Caroline, o co chodzi Tobie? Odtrącasz Maxa, spotykasz się z Zackiem,  wczoraj żegnałam Cię jak jechałaś z nim poza miasto, a dzisiaj witam Cię, jak wysiadasz z samochodu Luke`a !  Jak to wygląda?
-Hay nie mów tak jakbym była jakąś dziwką bo nie jestem i dobrze o tym wiesz! – straciłam cierpliwość.
-Nic takiego nie powiedziałam! Ale nie rozumiem co ty najlepszego robisz! Max, Zack, Luke,  to w końcu czego ty chcesz? – spojrzała na mnie ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej ramionami.
-Hayley do cholery, przecież spotkanie z chłopakiem to nie jest nic wielkiego! Nie byłam na randce z Luke`iem! Dobrze nam się rozmawiało, ale to wszystko!
-A nie pomyślałaś o Zacku? Nie odezwałaś się dzisiaj do niego po tej randce? Było źle?
-Nie, było świetnie! Ale on też się nie odezwał. – odparłam.
-A skąd o tym wiesz? Masz rozładowany telefon! – zawołała.
O cholera. O CHOLERA.
Zamarłam.
Hayley widząc moją minę tylko westchnęła.
-Tsaaa… -mruknęła.
-Okej, no, mój błąd. Naprawię to. Przeproszę. Ale nadal nie rozumiem twoich nerwów.
-Cara, bo ja już zgłupiałam! Wpadasz ze skrajności w skrajność. Albo jesteś sama, albo masz obok siebie kilku facetów naraz, czego nie ogarniesz, bo tak się nie da do cholery! – wyrzuciła dłonie w górę.
-Nie robię tego! Raz w życiu spotkałam się z Luke`iem w ramach przeprosin za ten wypadek w lesie, to wszystko! A z Zackiem nawet nie jestem, więc nikogo nie zdradzam ani nie oszukuję! – nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam gestykulować.
-Nie wiem, Cara. W każdym razie, to nie jest dla mnie okej. Nie sądzę, żeby Zack był szczęśliwy, jeśliby wiedział, że cały dzień po randce z nim spędziłaś z innym chłopakiem, nieważne z jakiego powodu. – powiedziała spokojniej.
-Hayley, skąd nagle taka solidarność z Zackiem? Przecież ty go nie lubiłaś, a teraz go bronisz i stajesz po jego stronie. – nic nie rozumiałam.
Brunetka westchnęła ciężko.
-Dalej go nie lubię. – odparła. – Po prostu… Gdybym miał wybierać czy wolę jak jesteś z nim a z jakimś kolesiem, którego pobili, który nie chciał pogotowia i nagle wpadł na Ciebie w lesie, to mój wybór pada na Zacka. – wzruszyła ramionami.
-Ale nie musisz nikogo wybierać, bo Luke nie jest żadnym rywalem Zacka. Zresztą, ty nawet nie znasz Luke`a.
Popatrzyła na mnie nieco dziwnie i zawahała się.
-Masz rację, nie znam go. – odparła po chwili.
-Dobra, Hay, skończmy ten temat. – westchnęłam. – Mów jak z tobą i Ashtonem. – uśmiechnęłam się do niej zachęcająco.

*oczami Hayley*
Przez cały wieczór spędzony z Carą czułam się dziwnie. Wtedy, kiedy Luke był pobity… Potem miałam mu zakryć siniaki. Luke ma coś wspólnego z ojcem Caroline. A dzisiaj wpada na nią przypadkiem w lesie i zaprasza do siebie. Przypadkiem? Nie wydaje mi się. O co w tym wszystkim chodzi?
Dręczą mnie teraz wyrzuty sumienia, że nie powiedziałam Caroline, że go znam. Ale gdybym powiedziała, musiałabym tez powiedzieć skąd... 
Samochód Ashtona podjechał pod dom Caroline, gdzie stałam. Wzięłam głęboki oddech i wsiadłam.
-Hej, Ash. –powiedziałam i nachyliłam się, żeby dać mu buziaka w policzek, na co przekręcił w ostatniej chwili głowę i trafiłam w jego usta. Roześmiał się, a ja razem z nim.
-Cześć, kochanie. – powiedział. Zapięłam pasy i ruszyliśmy.
-Jedziemy prosto do Ciebie? - zapytał patrząc na mnie.
-Mhm. - przytaknęłam. Ashton zauwazył moją minę, cholera.
-Wszystko okej? – zapytał zerkając na mnie.
-Tak, pewnie, - uśmiechnęłam się do niego nieco sztucznie. Nie uwierzył mi.
Ale na szczęście nie pytał dalej.
A mina Luke`a na mój widok, gdy odwiózł Caroline, dalej siedziała mi w głowie. Czego ten chłopak od niej chce?





______________________________________________________

JAKBY KTOŚ NIE CZYTAŁ MOJEGO ONE SHOTA > http://sinisterstylesfanfic.blogspot.com/2014/12/album.html
na wattpadzie"


Misie, widząc tu po raz pierwszy od dawna 8 komentarzy, jest naprawdę łatwiej ruszyć tyłek i coś napisać. 




@awhniallable
Szablon by Selly