poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Chapter 4

Rozdział dedykowany mojemu aniołkowi, Jess, która ma dzisiaj urodzinkiii <3

"Nie chcę już ślepo wierzyć i ślepo ufać
Uczę się jak przeżyć i co zrobić by nie upaść."   



*oczami Johna Fitza*
Zabije sukinsyna! Po prostu go zatłukę!
Wpatrywałem się z wściekłością w kupkę zdjęć. Zdjęć mojej córki. Świeżo dostarczonych.
Przejechałem wzrokiem po fotografiach. Niektóre podobne do tych, które dostałem jakiś czas temu.
Gdy skupiłem się na drobnej postaci mojej córeczki na zdjęciach, złość na chwilę odpłynęła. Musnąłem palcem policzek dziewczyny. Moja malutka Caroline.
Teraz jest piękną kobietą. Tyle rzeczy mnie ominęło.
Przeglądałem zdjęcia dalej. Caroline w galerii handlowej z tą brunetką, która widniała często na wcześniejszych zdjęciach. To pewnie jej przyjaciółka.
Caroline biegająca po parku ze słuchawkami w uszach.
To przypomniało mi pewną sytuację z przeszłości.
*wspomnienie*
-I na watę cukrową! Tato, prooooooooszę! – mała istotka skakała wokół mnie. Uśmiechnąłem się do niej życzliwie.
-Dobrze kochanie, pójdziemy na watę. 
-Tak! –pisnęła radośnie.
Szliśmy przez park. O tej porze roku na każdym kroku można było spotkać stoiska z lodami, watą cukrową, goframi, balonami.
Dla takiej małej dziewczynki to raj.
-Tatku? – pociągnęła mnie za rękę.
-Co skarbie? – nachyliłem się nad nią by wziąć ją na ręce.
-Czemu ten pan biegnie? Ucieka? – pokazała paluszkiem na mijającego nas mężczyznę biegnącego ze słuchawkami w uszach. Gdy zauważył małą dziewczynkę wskazującą na niego palcem, tylko uśmiechnał się pobłażliwie.
-Kochanie, nieładnie pokazywać palcem. – opuściłem jej dłoń, na co się troszkę speszyła. Mój słodki skarb. - A ten pan nie ucieka, tylko biega sobie, żeby być w dobrej formie. Albo może lubi sobie pobiegać.
-A co on ma w uszach? –dopytywała.
-Słuchawki. Słucha muzyki.
-A po co?
-Pewnie lepiej mu się biega jak słyszy ulubioną piosenkę. Albo chce się odizolować. Wiesz, często jest tak, że osoby które słuchają muzyki biegając, ćwicząc, czy po prostu odpoczywając, słuchają jej, żeby uciec od własnych myśli. Często zmartwień. Muzyka to dla nich taka ucieczka, lekarstwo.
Dziewczynka wpatrywała się w oddalającego się mężczyznę jak zaczarowana.
-Tatusiu, a pobiegamy tak kiedyś? – ozywiła się.
-Pewnie skarbie.
-Ale bez słuchawek. My się nie mamy czym martwić. Nie potrzebuję ich. – zachichotała.
*koniec wspomnienia*

Moja malutka Caroline. Ze słuchawkami. Poczułem nieprzyjemne ukłucie. A ona? Słuchała muzyki bo ją to relaksuje, czy ucieka od własnych myśli? Cholera jasna, nawet nie wiem co u mojego dziecka.
Czy ma jakiś problem, kłopoty. Nie mogę jej nawet pomóc. Co ze mnie za ojciec? Powinienem być teraz jej wsparciem. W każdej sytuacji być blisko, żeby wiedziała, że zawsze ma w tacie wsparcie.
A ja?
Z irytacją przeglądałem kolejne fotografie. Boże, oni byli za nią wszędzie.
Żebym ze zdjęć dostarczanych przez jakichś typów musiał się dowiadywać, co studiuje i jak wygląda moja córka, to już jest szczyt wszystkiego.
Kolejne zdjęcie szczególnie przykuło moją uwagę. Moja córka wyrzucała bukiet kwiatów. Spory bukiet, piękny. Ale jej twarz wyrażała mnóstwo emocji. Negatywnych niestety. Była smutna, zła, niepewna…
Ktoś ją skrzywdził? Fakt, w tym komplecie zdjęć, wyjątkowo mało było tego chłopaka, z którym była na poprzednich fotografiach. Jeśli ten gówniarz ją skrzywdził i to od niego kwiaty wyrzuca w takim stanie…
CHOLERA JASNA. Nawet jeśli, to co? Nie mogę nic zrobić. Jeśli bym go znalazł, to pewnie powiedziałby mojej Caroline. A ona pewnie znienawidziłaby mnie jeszcze bardziej, że wtrącam się w jej życie.
Tak bardzo tego nienawidzę. Jestem kompletnie wykluczony z życia mojego jedynego dziecka.
Wstałem z irytacją i podszedłem do przeszklonej części gabinetu. Spojrzałem w dal. Zamiast się użalać, muszę zacząć myśleć o tym, jak mogę ją chronić. Nie odbierała ode mnie telefonów więc nie chce mnie nawet widzieć. Zresztą co jej powiem?
Cześć kochanie, wiem, że zniszczyłem Ci dzieciństwo, wychowywałaś się bez ojca, ale teraz przeze mnie jestes w niebezpieczeństwie i nie biegaj lepiej sama, ani nie wychodź z domu.
To byłby koniec nawet moich głupich nadziei, ze kiedyś ją odzyskam.
Nie mam wyjścia. Muszę robić to, czego chce Bricks. To postanowione. Tylko Luke nie może nic o tym wiedzieć. To porywczy chłopak.
Wystarczy mu zmartwień. Tylko co do czasu, kiedy będę postępował według wskazówek Bricksa? Caroline dalej nie jest bezpieczna. 
Wiem. Czas zadzwonić do mojej… byłej żony.

*oczami Caroline*
Dzwonek do drzwi.
CHOLERA JASNA KTO NORMALNY DZWONI DO DRZWI W NOCY?!
Wyplątałam się z poduszek i kołdry i spojrzałam na zegarek. 8:30
Cóż, w nocy…
Zwlokłam się z łóżka, nawet nie patrząc w lustro jak wyglądam, bo nie miałam ochoty na zawał z samego rana.
Przeczesałam tylko włosy palcami i to by było na tyle. Otworzyłam z ociąganiem drzwi.
-Dzień dobry, Caroline Fitz? – ten sam sympatycznie wyglądający pracownik poczty kwiatowej.
Nie mogłam nie przewrócić oczami.  TATO, ZLITUJ SIĘ.
Słowo ,,tato’ zabrzmiało dziwnie nawet w mojej głowie.
-Chyba ma Pani powodzenie. – uśmiechnał się do mnie mężczyzna podając mi bukiet tulipanów. Tulipany? Fakt, bukiet był niewielki i słodki, ale zupełnie inny niż ten ostatnio. W co mój ojciec się ze mną bawi?
-Może pan je zabrać z powrotem i powiedzieć nadawcy, że nie chcę od niego niczego. – warknęłam mało przyjaźnie.
-Przykro mi, nie mogę tego zrobić. To moja praca, muszę Pani je wręczyć. – uśmiechnął się pocieszająco.
Westchnęłam.
-Okej, dziękuję. – wzięłam od niego bukiet. – Ale jeśli wie Pan od kogo są, to  prosiłabym o przekazanie mu, żeby mi nic więcej nie wysyłał. Te dwa mi wystarczą. – mruknęłam.
-Może i byłoby to możliwe, gdyby nie fakt, że tamte były od innej osoby, niż te. – wzruszył ramionami z uśmiechem.- Do widzenia, miłego dnia.
-Dziękuję, nawzajem. – wydukałam nieco zaskoczona. Od innej osoby?
Zamknęłam drzwi. Tym razem wyraźnie spośród łodyg roślin wystawała karteczka.
Od razu ją wyjęłam i z bijącym sercem zaczęłam czytać.

Nie mogę się doczekać wieczoru ;)
Miłego dnia mała ! ;)
Max
Kamień. Kurwa. Z. Serca.
Odetchnęłam.  Ale zaraz kolejna myśl się pojawiła. Skoro ten posłaniec twierdził, że to dwie inne osoby, to naprawdę mógł być mój ojciec. O Boże.

*oczami Johna Fitza*
-Nie wierzę, że znowu narażasz ją na niebezpieczeństwo! – zacisnąłem powieki.
Przede mną stała moja była żona, Kathy. Powiedziałem jej już co się dzieje, że na nasze dziecko jest w niebezpieczeństwie.
Teraz chodziła w kółko wymachując rękoma. Nie dziwię się jej. Na jej miejscu chyba zabiłbym samego siebie.
-Ty masz pojęcie co to dziecko przeszło przez Ciebie? Przez WŁASNEGO OJCA! – była kompletnie wytrącona z równowagi.
-Wiem, że to moja wina! Nawet nie wiesz jak tego  żałuję! Nigdy sobie nie wybaczę, że straciłem Ciebie i Caroline! – wyrzuciłem z siebie.
Kathy się zatrzymała i patrzyła na mnie ze łzami w oczach. To łamało mi serce. Kocham ją, to oczywiste.
Ale kilka ładnych lat temu dałem jej odejść. Nie mogłem od niej wymagać, żeby wybaczyła mi coś takiego. Dlatego, gdy zażądała rozwodu, nie sprzeciwiałem się.
-Kocham Was. To się nigdy nie zmieni. Wiem, że wszystko jest tylko i wyłącznie moją winą. Wiem to.
Ale to nie znaczy, że kiedykolwiek z Was zrezygnowałem, czy przestałyście się dla mnie liczyć.
Chyba moje słowa zrobiły na niej wrażenie. Tak bardzo chciałem ją teraz przytulić i błagać, żeby chociaż pozwoliła mi być blisko niej.
Ale wiem, ze nie mogę. Nie mam prawa o nic ją prosić. Poza jedną ważną rzeczą, a mianowicie o pomoc w chronieniu naszej córki.
Usiadła ponownie na swoim miejscu naprzeciw mnie. Teraz była spokojna i opanowana, chociaż było po niej widać, że targają nią emocje.
-Czego więc ode mnie oczekujesz?- zapytała spokojnie.
-Chcę, żeby Caroline była bezpieczna. Zajmę się tą sprawą, ale sama wiesz, ze nie mogę się do niej zbliżyć. Nienawidzi mnie. – głos mi się nieco załamał. – Możesz wziąć ją do domu? Albo najlepiej namówić ją na jakieś krótkie wakacje matki z córką? SPA,  cokolwiek.
-John… - jej głos się niepokojąco zatrząsł. – Moje relacje z Caroline nie są jak normalne relacje matka-córka. Ona mi nie ufa. Kompletnie. Straciłam jej zaufanie tak samo jak ty. – po jej policzku pociekła łza.
Siedziałem jak wmurowany. To też przeze mnie. Zniszczyłem wszystko.
- Nie posłucha mnie. Jak tylko nadarzyła się okazja, Caroline wyjechała, wyprowadziła się. Nie przyjeżdża do domu. Wciągu kilku lat, tylko raz pojawiła się w domu na święta. I tylko dlatego, że twoja siostra ją namówiła. Więc nie mam nawet najmniejszej możliwości na wyciągnięcie jej na kilka godzin na kawę ze mną, a co dopiero jakieś wakacje, czy przyjazd do domu. Straciłam ją tak samo jak ty. – zaszlochała a mi mało nie pękło serce.
Bez zastanowienia wstałem i usiadłem obok niej biorąc ją w swoje ramiona. Poczułem znajome perfumy. Nie zmieniały się z upływem czasu. To trochę tak jakby to wszystko się nie wydarzyło. Jakbyśmy siedzieli w naszym domu przytuleni, a zaraz do salonu miała wbiec roześmiana Caroline z różowej sukieneczce i w warkoczykach.
To wszystko rozdzierało mnie od środka. Ciało Kathy zatrzęsło się w moich ramionach gdy zaniosła się płaczem.
-Ćśśś… - starałem się ją uspokoić, głaszcząc powoli jej włosy i plecy. Musnąłem ustami jej gorące czoło.
-Przepraszam Kathy, Tak bardzo Was przepraszam. – wyszeptałem.

*oczami Caroline*
-Wyglądasz świetnie! Kevin padnie na kolana jak tylko Cię zobaczy ! – Hayley nie opuszczał dobry humor. Muszę powiedzieć, że ja sama też byłam w dobrym nastroju.
Przejrzałam się w lustrze po raz kolejny. Kremowy materiał idealnie otulał moje ciało. Strzał w dziesiątkę, już uwielbiam tę sukienkę.
Postanowiłam się dzisiaj bawić tak dobrze, jak to tylko możliwe.
Nie będę myśleć nad tym, czy te kwiaty przysłał mój ojciec, nad tym, czy zadzwoni, nad tym, czy Max nie odbierze tej kolacji zbyt poważnie.
W końcu muszę zacząć korzystać z życia jak tylko się da.
Dzwonek do drzwi. Uśmiechnęłam się do siebie. Hayley już skakała po łóżku. Kto tu się bardziej cieszy z tej kolacji…?
Podeszłam do drzwi biorąc przy okazji torebkę. Usłyszałam za sobą skradającą się Hayley.
Odwróciłam się do niej.
-NIE. Wracaj do pokoju, przyzwoitkom 3 razy nie. – pokiwałam palcem chociaż miałam ochote wybuchnąć śmiechem widząc jej zaskoczoną i zawiedzioną minę.
Ale posłusznie się wycofała. Zachichotałam cicho i otworzyłam drzwi.
-Hej. – przywitał mnie uśmiechnięty od ucha do ucha Max.
-Cześć Max. – przytuliłam go. – Jeszcze raz dzięki za kwiaty. – uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie ma za co. – uśmiechnął się i przejechał po mnie wzrokiem.  – Ślicznie wyglądasz.
-Dzięki.
Wzięłam swoją kurtkę dżinsową i wyszliśmy.
Mój uśmiech zgasł gdy po raz kolejny zobaczyłam czarny samochód na połowie mojego podjazdu.
Jak słowo daję, przejdę się do pana Greena, bo szlag mnie już trafia.
Max otworzył mi drzwi i wsiedliśmy.
-Więc gdzie jedziemy? – zapytałam z uśmiechem.
-Zobaczysz. – uśmiechnął się tajemniczo. – Ale powiem Ci, że mój wykładowca od grafiki komputerowej i wizualizacji był pod wrażeniem Twoich zdjęć, więc należy Ci się zajebisty wieczór w zajebistym towarzystwie. – zaśmiał się.
-Zajebistym i skromnym. – parsknęłam. – Ale powaznie, podobały mu się?  - byłam podekscytowana. Z tego, co mówił Max, facet jest mało życzliwy i surowy, więc jego zdanie, nie powiem, podbudowałoby mnie.
- Poważnie, nawet Cię zareklamowałem. – zaśmiał się ponownie. – Co więcej, sporo ludzi ode mnie z  zajęć, teraz interesują się Tobą, czy dla nich tez mogłabyś robić zdjęcia do projektów na zajęcia. – skrzywił się nieco.
-Nie gadaj! –pisnęłam. Ale widząc jego minę, zaniepokoiłam się. – To źle?
-Jak dla kogo. Dla mnie tragicznie. Zero wyłączności i wyjątkowości moich projektów, ty będziesz miała mniej czasu dla starego kumpla, a zresztą na moich zajęciach 80% ludzi to faceci. – skrzywił się ponownie.
-Coraz bardziej podoba mi się ten pomysł. – uśmiechnęłam się zadziornie.
-Oj Fitz, Fitz. – pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem. Zatrzymaliśmy się pod jakąś restaurację, której wcześniej nie widziałam.
-Nie byłam tutaj jeszcze. – powiedziałam przyglądając się budynkowi.
Max tylko się uśmiechnął, wziął mnie za rękę i weszliśmy do środka.
W środku lokal był przeuroczy. Ciepłe i przestronne wnętrze, czerwono- kremowe ściany, kwiaty,  świece na stolikach, taras z lampionami.
Patrzyłam na to jak zaczarowana. Niesamowite miejsce. Muszę je zapamiętać bo jest genialne.
-Wolisz miejsce na tarasie, czy wolisz zostać w środku? – Max objał mnie luźno w pasie.
-Taras brzmi świetnie. – uśmiechnęłam się szeroko.
-Tak myślałem. – uśmiechnął się pod nosem i poprowadził mnie na taras do uroczego stolika. Nasze miejsce dawało nieco prywatności, było lekko odosobnione. Widok z tarasu na  oświetlone miasto…
Niesamowite miejsce.
-Jak to możliwe, że nigdy nie byłam w tak cudownym miejscu jak to?
-Widzisz, musiała się trafić równie cudowna osoba, która by Cię tu zabrała. – wyszczerzył się cwaniacko.
-Twoja pewność siebie naprawdę kurczy się z dnia na dzień. – zachichotałam,  gdy uśmiechnięty kelner wręczył nam menu.
Zdecydowałam się na ravioli. Max wolał paellę z kurczakiem.
-Zgodzisz się na robienie zdjęć do projektów? Mam na myśli, wiesz, tych znajomych z zajęć.
-Nie wiem, może. Nie mam pojęcia. Ale biorąc pod uwagę to jak wygląda mój każdy dzień, to chyba nie starczy mi życia. – mruknęłam.
-Właśnie Caroline, moim zdaniem powinnaś trochę zwolnić. Zajęcia, treningi, wiecznie gdzieś biegniesz, ciężko jest Cię złapać. Nie chodzi nawet o mnie o moje egoistyczne zachcianki dotyczące twojego towarzystwa, ale o twoje zdrowie. Przecież ty jesteś codziennie zmęczona i jedziesz na kawach.
-Max, odpuść. – mruknęłam znad kieliszka wina.
-Nie Cara. Jestem twoim przyjacielem i mam prawo Cię irytować wtrącaniem się w twoje życie. Martwię się o Ciebie.  – popatrzył na mnie.
-Nie ma o co. Poza tym, ostatnio stwierdziłam, że czas coś zmienić. I trochę zwalniam.
-Coś zmienić? Co konkretnie zmieniasz?
Westchnęłam.
-Zaczęłam od mniejszej ilości zajęć, biegam, mam zamiar chodzić na basen i przestałam wszystko planować. Mam zamiar cieszyć się życiem. – uśmiechnęłam się jakby sama siebie przekonując do tego co powiedziałam.
-Biegasz? – spojrzał na mnie zszokowany. No nie. Kolejny.
-No proszę Cię, trochę wiary we mnie.
-Nie no luz, po prostu mnie zaskoczyłaś. – zaśmiał się, ale zaraz poważniał. – Hayley… wspominała coś… że twój ojciec znowu próbuje się do Ciebie dostać… - spojrzał na mnie uważnie czekając na moją reakcję.
-Nieważne. – machnęłam ręką i wbiłam wzrok w ravioli, które straciły dla mnie swoją atrakcyjność.
-Na pewno? Wiesz, że jestem zawsze z Tobą? – próbował złapać ze mną kontakt wzrokowy.
- Tak, wiem. – rzuciłam i uciekłam wzrokiem w widok z tarasu.
Max westchnął, ale nie drążył. Zaczął opowiadać o swoich studiach i ostatnim tygodniu. Ale ja przestałam go  na chwilę słuchać.
Albo mam już halucynację od tej kawy, albo pod restauracją stoi czarne auto z mojego podjazdu.




_______________________________________________________

NAJPIERW TO CO NAJWAŻNIEJSZE 


WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO JESS <3
Moja kochana istotka dorasta ;")

Rozdziały dzisiaj dedykowane temu kochanemu aniołkowi, liczę, że pisząc komentarze, będziecie pamiętać o małych życzonach dla niej :3
gdyby nie ta kochana osóbka, nie byłoby LTM, Sinistera, ani YTR
jejku gdyby nie ona, to ominęło by mnie tyle wspaniałych rzeczy, naprawdę jest jak mój własny anioł stróż <3
Więc, kochanie moje najdroższe
WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE <3

KOCHAM CIĘ MOCNO MOCNO MOCNO <333


____________________________

Jak Wam mija ostatni tydzień wakacji? 
Dzisiaj pierwszy raz w rozdziale też spotykamy mamę Caroline. Teraz wiecie więcej jeśli chodzi o jej sytuację rodzinną.
Tak wiem, Maroline- jesteście na nie, ale KOLACJA KUWA JEST XD


dzielcie się wrażeniami skarby <3
Miłych ostatnich wakacyjnych dni Pysie <3
awhniallable




wtorek, 19 sierpnia 2014

WAŻNE ♥

Hej Kochane <3


Tak jak pisałam wcześniej

ROBIĘ TINYCHATA
CZYLI?
Czyli jestem na kamerce i mikrofonie i odpowiadam na Wasze pytania odnośnie ff i mnie, gadam z Wami, głupieję :D
 I BĘDĘ SPOILEROWAĆ  i zdradzać trochę co będzie się działo w opowiadaniach.

KIEDY?
Jutro, od 12:20 do kiedy nam się znudzi :D

PODAM WAM LINK NA MOIM TT @awhniallable


CO ZROBIĆ ŻEBY UCZESTNICZYĆ?
podam wam linka, wchodzicie w niego.
wyświetli się wam okienko

Możecie wejść przez fb, tt ale wygodniej dla Was będzie przez opcję GUEST
wpisujecie tylko swoją nazwę (żebym wiedziała kto to :D ) i klikacie GO.


NASTĘPNIE.
Jak wejdziecie, będę tam już ja :D 
i macie kilka opcji.
1) Chcecie mnie widzieć słyszeć, ale tylko pisać, żebym ja Was nie widziała ani nie słyszała, 
jedyne co robicie dalej to piszecie to w okienku oznaczonym na obrazku 1


2) Chcecie ze mną rozmawiać, ale nie chcecie żebym Was widziała.
Klikacie Start Broadcasting
wyskakuje Wam okienko z pozwoleniem o użycie kamerki/mikrofonu
Zaznaczacie ,,Zezwól" i ,,Zamknij"
Wybieracie opcję ,,Microphone Only" albo kamera, jak wolicie.

Wybieracie mikrofon swojego komputera  i macie 1 opcje:
naciskacie przycisk i mówicie, albo jak na skype, mówicie i od razu słyszę
3) Widzę Was i słyszę, wtedy wybieracie na poczatku opcję swojej kamerki.
Wtedy też tylko dobieracie mikrofon Waszego komputera, opcję mówienia, GOTOWE.


TO TYLKO WYGLĄDA NA SKOMPLIKOWANE :D
Macie pytania odnośnie tego jak to uruchomić, piszcie.
Jesli będą jakieś większe problemy to po prostu uruchomię livestreama.

LINK PODAM JUTRO TUTAJ : awhniallable
jakieś problemy z tym, żeby wejść na tinychat: piszcie do mnie na tt albo w komentarzach, tam najszybciej zareaguję.




PYTANIA DO MNIE I DO FF NA KTÓRE MAM ODPOWIEDZIEĆ JUTRO PISZCIE W KOMENTARZACH POD POSTEM <3


Mam nadzieję że to sie uda i będzie fajnie i sobie pogadamy :3 
PISZCIE W RAZIE PROBLEMÓW
buziaki
awhniallable

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Chapter 3

"Ile deszczu musi spaść, by brat oczyścić Ziemię,
Ile wersów musisz znać, by raz spojrzeć na siebie,
Ile grzechów kusi nas, by świat spełnił marzenie,
Ile szczęścia może dać jedna chmura na niebie. "



*oczami Caroline*
Porządkowanie notatek i katalogowanie zdjęć na moje zajęcia to nie jest moje ulubione zajęcie. Zdecydowanie.
Siedziałam na podłodze, a dookoła mnie walały się zdjęcia, negatywy, kopie, notatki, zeszyty… właściwie, czego tu nie było.
Gdzieś w tym całym bałaganie powinien być mój telefon. Gdzieś…
Dobra, walić to. Pewnie i tak jedyne co mnie czeka to wiadomość o tym, że mój ojciec próbował się ze mną skontaktować.
Coraz częściej zastanawiałam się, czy nie odebrać. Dowiedzieć się, czego chciał. Usłyszeć jego głos. Wyjaśnienia.
Czego chce ode mnie teraz, po tylu latach?
Z rozmyślań i dalszego porządkowania wyrwał mnie dźwięk pukania do drzwi.
Wstałam zrzucając przy okazji ze swoich kolan stertę papierów i zdjęć i ruszyłam do drzwi.
Co zobaczyłam za drzwiami? Kwiaty.
-Dzień dobry, Caroline Fitz? – usłyszałam głos zza roślin.
Hm, gadające kwiaty.
-Tak…
-To dla Pani. – kwiaty zmieniły położenie lądując w moich  dłoniach. Imponujący bukiet. Gdy przesunęłam się nieco w bok by cokolwiek zobaczyć, ujrzałam w końcu rozmówcę.
Przede mną stał przyjaźnie wyglądający pracownik poczty kwiatowej, w najwidoczniej, bardzo dobrym humorze.
-Um, dziękuję. – uśmiechnęłam się do niego.
-Nie ma za co. Miłego dnia. – odpowiedział z uśmiechem i energicznym krokiem oddalił się kierunku samochodu.
Nadal lekko zaskoczona zamknęłam za nim drzwi. Cholerka, spory ten bukiet. Delikatnie rozchyliłam łodygi kwiatów w poszukiwaniu jakiegoś liściku.
Niestety, nic nie znalazłam. Jak to możliwe? Może ten facet go zgubił po drodze czy coś? Hm, albo ja.
Dwa razy sprawdziłam cały korytarz, czy to nie ja zdążyłam zgubić liścik. Nie ma.
Cóż. Może to Max? Pewnie tak. Chciał może podziękować za te zdjęcia, albo nie wiem, to związane z tą kolacją…?
Albo to mój ojciec. Szybko wyrzuciłam tą myśl z głowy.
To Max. Na pewno Max.
Ale tak dla pewności…
Odnalazłam wśród sterty zdjęć i papierów mój telefon i szybko wybrałam numer Hayley.
-Halo?
-Cześć Hay, słuchaj mam do Ciebie prośbę. Mogłabyś podpytać Maxa, jak się z nim zobaczysz, czy może nie kupował mi jakichś kwiatów? W sensie, no wiesz,  poczta kwiatowa…
-WYSŁAŁ CI KWIATY?! RÓŻE? – od razu wybuchła. No nie.
-Hayley. Po prostu się dowiedz, czy to on. Nie było liściku, jestem po prostu ciekawa czy to on.
-Czy twój ojciec. – dosłownie wyjęła mi to z ust.
-No właśnie. – mruknęłam.
-Ok, podpytam go. Ale nie martw się, myślę , że to on. Pewnie cieszy się tą kolacją. – powiedziała weselej.
-Jasne. Dzięki Hay, pa.
-Pa.
Odłożyłam telefon na szafkę i przyjrzałam się kwiatom. Są absolutnie piękne. Boże spraw, żeby były od Maxa…

Cholera jasna, zaczynam mieć tego dość. Cały czas podświadomie widmo mojego ojca na mnie ciąży. Nie mogę sobie z tym poradzić. Nie. Koniec tego. Czas to zmienić.
Powróciłam do porozrzucanych po podłodze zdjęć i notatek. Do cholery jasnej już trzecia godzina mi leci na sortowaniu tego. Nie. Tak nie będzie.
Nie będę wszystkiego robić tak schematycznie. Moje życie jest wystarczająco monotonne, a jednocześnie szalone, bo wiecznie gdzieś się śpieszę. Muszę w końcu coś zmienić.
Czasami zmiany są potrzebne. I wiem od czego zacznę. Dzięki tato, chociaż raz dzięki Tobie zmienię coś na lepsze.
Szybko zabrałam z biurka laptopa i bez zastanowienia włączyłam płytę The Neighbourhood ,,I Love You”.
Wraz z pierwszymi dźwiękami energicznie rzuciłam się w stertę papierów. Zdjęcia przerzucałam na jedną stronę, wszystkie kartki na drugą.
Pod koniec pierwszej piosenki miałam dwie grupy. Zebrałam zdjęcia razem i bez przeglądania wrzuciłam je do szuflady.
Kartki, notatniki, a raczej ich resztki też złożyłam szybko razem i wrzuciłam je do koszulki wpiętej w segregator.
Wstałam na równe nogi. Kolejna zmiana? Mój słomiany zapał.
Szybko przebrałam się w krótkie spodenki, bokserkę, zabrałam telefon i słuchawki i już po chwili wychodziłam z domu.
Nie zdziwił mnie nawet widok czarnego samochodu stojącego ZNOWU na połowie mojego podjazdu.
Był podobny do tego, który widziałam kilka dni temu. Tak, wtedy od razu załapałam jakąś schizę, że to nie przypadek i tak dalej. Ale odpuściłam sobie. Mój sąsiad miał gościa i tyle. No bo, w końcu do mnie nikt nie przychodził.  Zresztą kiedy bym nie mijała tego samochodu to zawsze jest pusty, a przynajmniej nikogo w nim nie widać.
Biegłam w dół chodnika. W słuchawkach już grała piosenka Eda Sheerana. Skręciłam w prawo, w stronę parku. Tak, park to dobry start, Niby biegałam troche, żeby utrzymać formę poza graniem w siatkówkę, wiecznym bieganiem po mieście i wypijaniem hektolitrów kawy, ale nic z tego nie wyszło. Słomiany zapał, to dla mnie typowe. Ale nie teraz.
Byłam zdeterminowana, żeby coś zmienić.
Więc na początek biegamy. Na razie po parku, krótki dystans, gdy trochę się przyzwyczaję do tempa to będę biegać po lesie.
Czas też na pływanie. Zrobię coś dla siebie.
Złapałam już lekką zadyszkę. Cholera, naprawdę ze mną źle.
Cóż, spróbuję ograniczyć… NIE. Nie przeżyję bez mojej kawy, Absolutnie.
W takim razie trzeba w końcu przestać być wiecznie spóźnionym. Tak. TYLKO CHOLERA, JAK?
Zadyszka dawała mi się coraz bardziej we znaki.  Uh, wytrzymaj Caroline!
Zmniejszyłam nieco tempo i starałam się oczyścić myśli, skupić się na muzyce.

*oczami Luke`a*
-Więc oblewamy to wieczorem. – uśmiechnąłem się na słowa Ashtona.
Zresztą cała nasza trójka była zadowolona z pomysłu Irwina.
-A gdzie idziemy?
-Shadows? – rzucił Calum.
-Pojebało? – prychnął Michael.
-No co? – wzruszył ramionami brunet. – Tam są fajne laski.
-Ale idziemy się przede wszystkim najebać a nie pieprzyć. – przewrócił oczami Ashton.
Shadows…  Uh. Że tak powiem miejsce, w którym zacząłem niszczenie mojego zycia gdy byłem gówniarzem.
-Idioci. – sapnął Clifford i wymownie spojrzał na mnie. Dotarło do nich. Brawo.
Cóż jeśli chodzi Shadows, krótko mówiąc w tym klubie pierwszy raz zaliczyłem randkę z dragami i tymi popierdolonymi ludźmi, przez których wpadłem w niezłe gówno, z którego dopiero Jack mnie wyciągnął. Co za ironia, biorąc pod uwagę jego przeszłość i interesy z typami z Shadows.
-Sorry stary. – rzucił Ashton.  Skinąłem tylko głową.
-Co moje piękne oczy widzą! – ożywił się Calum.
-Co? – odwróciliśmy się w jego stronę.  Był wpatrzony z dzikim uśmiechem w prawą alejkę. Spojrzałem w tamtym kierunku. Kilkoro ludzi, dzieci  biegające jak porąbane po trawie.
-Patrz, Calum. To przeznaczenie! – parsknął śmiechem Ashton.
-Pierdol się, Irwin. – rzucił tylko Hood dalej gapiąc się w tamtą stronę.
-O co chodzi? – zapytał marudnie Michael też najwidoczniej nie wiedział o co im chodzi.
-No patrzcie, tam biegnie ta laska, która ostatnio wpadła w oko Calumowi. – skinął Ashton.
Przyjrzałem się. Faktycznie, alejką biegła dziewczyna. Dziwnie znajoma.
-Faktycznie, niezła. – przyznał Clifford.
CHOLERA JASNA. To córka Jacka. Ja pierdole.
Wytężyłem wzrok. Albo Jack ma bliźniaczki albo naprawdę tak po prostu parkiem biegnie jego córka. Co za idiotka. Jest jak na pustym placu. Jeśli Bricks faktycznie chce ją wykorzystać, żeby przycisnąć Jacka, to ta laska autentycznie ułatwia mu to do granic możliwości.
-Tak skarbie… - mruknął Calum pod nosem nie odrywając od niej wzroku. Przewróciłem oczami.
Zaraz. Za nią biegł facet. Cóż, wyglądał jak normalny, typowy koleś, który wyszedł pobiegać. Tylko czemu kurwa biegnie za nią? Cały czas utrzymuje dystans, ale biegnie jej śladem. Przypadek?
Kurwa oczywiście że przypadek. Hemmings, idioto ogarnij się.
Jack wyraźnie dostał zdjęcia. A ten gość tylko sobie biega. Co z tego, że wygląda to jakby ją śledził…
-Hemmo? – głos Michaela wyrwał mnie z moich niedorzecznych domysłów.
-Hm?
-Oj Calum, chyba masz konkurencję jeśli chodzi o tą lasię. – zachichotał Irwin.
Co?
-Eeej no, Hemmings, byłem pierwszy. – trącił mnie barkiem Hood z głupim uśmiechem.
-Pojebało? Tylko patrzyłem. – wzruszyłem ramionami.
-Jasne jasne. – parsknął brunet.-  Ale wiesz, jakbyś bardzo chciał, może zgodziłbym się na trójkącik.
Ja pierdole.
Dostał ode mnie w łeb. Zaczął się głupio śmiać.
Chuj z tym. Może to tylko przypadek, że biegnie za nią, ale nie zaszkodzi tego sprawdzić.
Nie wiem czemu, ale czułem wręcz, że jestem to Jackowi winny.
-Chodźcie. – rzuciłem do chłopaków i specjalnie energicznym krokiem zmierzałem do przecięcia się alejek, gdzie będzie biegła i prawdopodobnie gdzie będzie biegł ten facet.
-Lecisz po jej numer?! Czekaj, ja też chcę! – wydarł się śmiejąc się jendocześnie Calum i usłyszałem jego szybkie kroki za mną, a po chwili także reszty.
Dziewczyna skręcała. Cholera, jak Jack mówił, że ona ma imię?
W sumie, nieważne. Zwolniłem nieco, żeby mogła przebiec.
Dziewczyna przebiegła kilka metrów przed nami. Dobrze.
-Ej no stary, co ty odwalasz? Odwagi zabrakło? Przecież zaraz jej tu nie będzie! – Calum przyśpieszył pewnie chcąc dogonić dziewczynę.
Cholera, lepsza okazja się nie trafi! Koleś też skręcił. TERAZ.
Pchnąłem lekko Caluma na środek alejki,  prawie pod nogi tego faceta.
Usłyszałem tylko huk i przekleństwa Hood`a.
-HEMMINGS KUTASIE, POPIERDOLIŁO CIĘ?! – brunet zbierał się powoli z ziemi… i z tego faceta, który też nie wyglądał na zadowolonego.
-Przepraszam pana, koledze coś odjebało. – jęknął cicho przy ostatnim słowie Hood.
Mężczyzna wstał cały wściekły i zmierzył nas wzrokiem.  Postawny, wysoki i nieźle napakowany. Uh.
-Głupie szczeniaki. – syknął tylko i ruszył w lewo. Czyli nie pobiegł za dziewczyną.
Czyli, że… Calum był ofiarą na darmo?
-Pierdol się. – warknął Hood na oddalającego się faceta wystawiając środkowy palec w stronę jego pleców.
-Pojebało Cie, Luke? – skrzywił się patrząc na mnie.
Wzruszyłem ramionami.
- No co? Miałem Cię puścić pierwszego do tej laski?
-Nie wierzę, że z powodu jednej laski musiałem zryć glebę ryjem. – syknął Calum, a Michael i Ashton parsknęli śmiechem. – Jesteś pojebany Hemmo.
-Może. – rzuciłem uśmiechając się. –Sorry stary. –poklepałem go po ramieniu.
-Nie znasz dnia ani godziny Luke. – parsknął.

*oczami Caroline*
Zamknęłam za sobą drzwi z dziką ulgą.
Cholera jasna, moja kondycja jest beznadziejna. Rzuciłam się na łóżko.
O Boże.
Zdecydowanie muszę coś ze sobą zrobić. Basen by pomógł.
Tylko cholera jasna, nie mam siły się nawet podnieść, a myśl, że jutro miałabym iść na basen nie pomaga.
Mój telefon się rozdzwonił.  No nie. Jest tak daleko. Nie podniosę się.
Zrezygnowana zwlokłam się z łóżka.
-Halo? – jęknęłam.
-Car? Wszystko ok.? – usłyszałam zmartwiony głos Hayley.
-Taaa, tylko biegałam.
-BIEGAŁAŚ? – brunetka była w niezłym szoku. Przewróciłam oczami.
-Taa. Coś się stało? – zmieniłam szybko temat. Nie miałam nastroju na tłumaczenie jej dlaczego nagle się za siebie wzięłam.
-Oh… Caroline, bo… - zawiesiła się. Oho.
-Hay, co jest? – ponagliłam ją.
-Te kwiaty nie są od Maxa. – wydusiła. Cholera.
C H O L E R A.
-Oh. Um, ok. – wycedziłam mimo ogromu emocji, które czułam.
-Caro, ale wiesz, przecież to mógł być ktoś inny komu się podobasz, albo pomyłka, to wcale nie musiał być..
-Wiem. –przerwałam jej. – To pewnie pomyłka. Muszę już lecież Hay, pogadamy później. – ucięłam.
-Jesteś pewna? W razie czego…
-Wiem. – przerwałam po raz kolejny. – Dzięki, nie martw się. Pa. – rozłączyłam się pośpiesznie.
No świetnie. Czyli kochany tatuś nie odpuszcza. W sumie to dziwne, ze nie zadzwonił po zamówieniu dla mnie tych kwiatów.
Czemu on nie może po prostu dać mi spokoju?
Zirytowana podeszłam do wazonu z kwiatami. Z wściekłością wyciągnęłam rośliny z wazonu i wyszłam z domu. Skierowałam się szybkimi krokami do kontenerów. Cisnęłam ze złością kwiaty do środka.
Zapragnęłam, żeby ich nadawca zobaczył to, co teraz robię z jego prezentem.




 



_____________________________________________________________
Hej skarby <3
Jakie odczucia po rozdziale?
A Wy co sądzicie, John wysłał kwiaty?
Reakcja Cary właściwa?
Luke powinien się wtrącać?

Z tego co ostatnio widziałam, to Wasze reakcje na Maroline były zgodne: 







Hahahaha cóż, OKEJ, AŁA
ranicie Maxa  :D

w każdym razie 
w dalszym ciagu BŁAGAM o komentarze, bo jest ich małooo :c
Zależy mi też na Waszej opinii, bo cały czas pracuję nad YTR i chcę znać Wasze zdanie.


ILOŚĆ KOMENTARZY WPŁYWA NA SZYBKOŚĆ DODAWANIA ROZDIZAŁU
(Jess też na to wpływa, ale to się wytnie)

Korzystajcie z reszy sierpnia Pysie <33
awhniallable



Szablon by Selly