,, W
poszukiwaniu szczęścia
Przemierzamy
cały świat
Przemierzamy
wszechświat ''
*oczami
Caroline*
- A nikt na
Ciebie nie czeka? – zapytał, sugestywnie kiwając głową w stronę stolika mojego
i Zacka.
Cholera, ma
mnie.
O CHOLERA,
ZACK.
Momentalnie
poderwałam się ze swojego miejsca i spojrzałam w stronę Zacka.
Siedział
nadal spokojnie, odwrócony do mnie plecami.
Stukał palcami w blat stolika.
UGH.
-Dobra. –
westchnęłam pochylając się nad stolikiem Luke`a i patrząc mu w oczy. – Ale nie
myśl sobie, że tak łatwo uda Ci się mnie zbyć. Wyobraź sobie, że mnie
interesuje kto łazi niedaleko mojego domu i napada ludzi. – mówiłam cicho, ale
ostrym tonem.
Nie czekałam
na reakcję blondyna, odwróciłam się i ruszyłam do stolika, przy którym siedział
Zack.
Że też
akurat tutaj i akurat teraz musiałam go spotkać…
Potrzebowałam
kilku odpowiedzi. Tamto wydarzenie nie dawało mi spokoju. Nie czułam się już
bezpiecznie we własnym domu. Nigdy nie słyszałam o podobnym zajściu w tej
okolicy. Przecież gdybym wcześniej przyjechała do domu, kto wie, może to mnie
by pobili?
Nie wiem czy
ten blondyn coś wie, ale z tego co sam mi powiedział, nie jest zwykłym i
przypadkowym chłopakiem. Nie chciał pogotowia, nie chciał policji. Czyli sam
nie jest niewiniątkiem. Czy tylko dlatego oberwał? To były jakieś jego
porachunki? Nie ukrywam, że by mnie to uspokoiło.
I jeszcze
mało tego, zżerała mnie ciekawość kim ten chłopak jest, co zrobił, co tam się
konkretnie stało i co robił w tych stronach. W końcu nigdy wcześniej go tu nie
widziałam a mieszkam tu od rozpoczęcia studiów.
To jeszcze
nie koniec, Luke.
Wzięłam
głębszy oddech, rozciągnęłam usta w lekkim uśmiechu i wróciłam na miejsce
naprzeciwko Zacka. Brunet uśmiechnął się
na mój widok.
-Jeśli
chciałaś pogadać ze znajomym to wystarczyło powiedzieć, Caroline. – uśmiechnął
się do mnie pobłażliwe.
Serce mi
stanęło. Cholera, widział.
-Widziałeś…
- jęknęłam zawstydzona. No nie.
-Widziałem.
I nie rozumiem dlaczego skłamałaś, żeby do niego podejść. Mogłaś mi powiedzieć.
– patrzył mi w oczy a ja uciekałam wzrokiem gdzie tylko mogłam. UGH.
-Przepraszam,
Zack, po prostu… - zaczęłam ale wpadł mi w słowo.
-To jest
twój chłopak? Czy ktoś w tym guście, że zrobiłaś z tego taką misję specjalną? –
uśmiechał się i starał się brzmieć zabawnie, ale po jego oczach widać było, że
nie jest mu zbyt wesoło.
-Nie, nie! –
zaprotestowałam. – Ja nie mam chłopaka. – zaznaczyłam celowo. Zauważyłam, ze
nieco się rozluźnił na te słowa. – To po prostu znajomy, na dobrą sprawę nawet
nie wiem zbyt wiele o nim, po prostu chciałam się od niego czegoś dowiedzieć, a
wiem, że prawdopodobnie więcej się nie zobaczymy i dlatego to wszystko.
Przepraszam, po prostu nie wiedziałam co mam Ci powiedzieć.
-Nie ma za
co, Caroline. Tylko po prostu bądź ze mną szczera, na przyszłość, ok.? –
popatrzył mi w oczy.
Na
przyszłość.
-Pewnie. –
potwierdziłam i uśmiechnęłam się przepraszająco.
-W każdym
razie, dowiedziałaś się chociaż tego, czego chciałaś?
-Hm, nie do
końca. – westchnęłam.
Pokiwał
głową na znak, że rozumie. Ja natomiast walczyłam z ochotą zerknięcia w stronę
stolika blondyna, by sprawdzić, czy jeszcze tam jest. Ale przecież nie mogłam. Zack teraz patrzył
na mnie uważnie, a nie chcę, żeby pomyślał, że nie obchodzi mnie jego obecność,
czy jest coś ważniejszego. Już i tak wpadłam z tym, że mnie zauważył. Nie
chciałam go denerwować czy sprawiać mu przykrości. Lubię go. I tyle.
A skoro już
jakimś cudem on polubił taką pokrakę życiową jak ja, to nie chcę tego stracić,
czy zepsuć.
-Słuchaj,
może miałabyś ochotę wyskoczyć ze mną w
ten weekend na koncert zespołu mojego kumpla? Mają mało znaną kapelę, ale grają
fajną muzykę. W sobotę grają w klubie w Brighton Wells. I tak jakby, mam dwa
bilety. – mówił wesoło patrząc mi w oczy cały czas.
-Pewnie,
byłoby super. – odwzajemniłam uśmiech. Zrobiło mi się cieplej na sercu.
Definitywnie, ten chłopak zakręcił mi w głowie.
-Super. –
pokiwał głową z tajemniczym uśmiechem.
-Super. –
powtórzyłam naśladując jego ton i uśmiech, wywołując jego śmiech.
*oczami
Luke`a*
CHOLERA,
CHOLERA, CHOLERA.
Przeklinałem
w myślach swój durny pomysł obserwowania Caroline dzisiaj z tak małej
odległości z tej kawiarni. Przecież to logiczne, że mnie pamięta.
A biorąc pod
uwagę fakt, że ma charakter tatusia, to tak samo logiczne było to, że tego tak
nie zostawi i jak tylko się spotkamy, zacznie zadawać pytania.
Ale nie,
musiałem zjebać.
Sam pchałem
się jej pod nos. Z miejsca zwróciłem jej uwagę.
Równie
dobrze mogłem wejść do tej kawiarni nago i napisać bitą śmietaną na brzuchu: TU
JESTEM, CAROLINE FITZ.
Idiota, no.
Jeszcze ta
mała jest taka dociekliwa. Jak ojciec. Nie krępowało jej podejście do właściwie
obcego kolesia w tym samym momencie kiedy była na randce z innym i zadawać mu
milion pytań. To i tak, że wróciła do tego kolesia. Wykorzystałem moment i
wymknąłem się z kawiarni.
O ile
wcześniej moje ,,zadanie” było banalnie proste i nudne, o tyle teraz jest w
chuj trudne.
Bo jak mam
obserwować kogoś kto mnie zna i na dodatek mnie szuka?
Ja to umiem
sobie komplikować życie.
Westchnąłem
ciężko i wszedłem do budynku, w którym mieściło się biuro Johna. Przywitałem
się z jego sekretarką, która już dobrze mnie znała i bez pukania wszedłem do
jego gabinetu.
Tak jak się
spodziewałem, John ślęczał nad jakimiś papierami. Gdy zobaczył mnie w drzwiach,
zrobił niezadowoloną minę.
-Też miło mi
Cię widzieć, John. – rzuciłem wesoło i rozsiadłem się w fotelu naprzeciwko
miejsca Johna.
-Luke,
naprawdę mógłbyś pukać. – skarcił mnie.
-Po co?
Gdybyś miał spotkanie Natalie by mnie zatrzymała, a dymać Natalie też nie
będziesz bo dalej kochasz swoją byłą żonę, więc? – wymownie wzruszyłem
ramionami.
Johnowi
wyraźnie nie spodobało się to co powiedziałem, ale nie ciągnął tematu.
-Dzieje się
coś u Caroline?
-Poza tym,
że co chwila randkuje to nuda. – rzuciłem udawając znudzony ton. Gdyby tylko
wiedział…
-Randkuje? –
powtórzył sugerując mi rozwinięcie tematu.
-Oh, proszę,
John. – jęknąłem. – Będziesz się bawił w
nieustępliwego tatusia córeczki, który musi wiedzieć wszystko o jej
chłopakach aż w końcu stwierdzi że żaden nie jest wystarczająco dobry?
Naprawdę?
-Luke. –
westchnął teatralnie mężczyzna. – Czy to takie dziwne, że chcę wiedzieć co u
niej?
-Jak
widzisz- bawi się świetnie u boku napakowanego bruneta o czarującym uśmiechu. –
powiedziałem kpiąco.
John
wywrócił oczami.
-Kim on w
ogóle jest? Ile ma lat?
-Ej,
obserwuje Caroline, nie obchodzą mnie jej faceci!
John
westchnął po raz kolejny.
-A jak idą
sprawy z przetargiem? – zapytałem mimo, że ten temat nadal działał na mnie jak
płachta na byka. Nie mogę przeboleć tego, że John dał się zastraszyć i wziął w
tym udział.
John
wiedział aż za dobrze co czuję. Zastanowił się chwilę zanim coś powiedział.
-Chyba
dobrze, papiery złożone, wyniki przetargu jutro. Sprawdzałem, czy można-
zawahał się – wycofać kandydaturę firmy.
Spojrzałem
na niego sugerując mu mówienie dalej.
-Nie można.
– powiedział ciszej.
-Czemu mnie
to nie dziwi? – prychnąłem.
-Luke, nie
mogłem inaczej postąpić, to…
-Tak,
słyszałem już. – przerwałem mu. – Dotarło, uwierz.
Co nie
zmienia faktu, że robisz pieprzony błąd swojego życia nr 2.
*oczami Bricks`a*
-Jakieś
nowości? – zapytałem znudzonym głosem rozsiadając się na sofie.
Cale podał
mi skręta, którego zaraz odpaliłem i zaciągnąłem się z przyjemnością dymem.
-Nic
nieprzewidzianego, wszystko idzie zgodnie z planem. – postawny szatyn, którego
imię wyleciało mi z głowy tak szybko jak je usłyszałem mówił spokojnie
opierając się o MÓJ stół bilardowy.
-Jak zaraz
nie zabierzesz dupy z tego stołu to przysięgam, że zaraz wpakuję Ci w nią kilo
śrutu. – powiedziałem niby od niechcenia, ale wystarczyło, żeby spanikowany
chłopak szybko oddalił się na 3 metry od stołu. Lepiej.
-Fitz nic
nie odpierdala na boku? Papiery są złożone? – zapytałem zaciągając się po raz
kolejny.
-Papiery są,
nawet gdyby chciał się wycofać to już nie może. Jutro będą wyniki, wszystko
idzie dobrze.
-Fitz nie
kontaktuje się z tą małą?
-Nie, nie
zauważyliśmy nic.
-Bo wy kurwa
nie jesteście od tego żeby zauważyć, tylko zapobiegać, wiedzieć i być zawsze o
krok do przodu od Fitza! – warknąłem zirytowany tępotą ludzi z którymi muszę
pracować. Gdyby nie to, że ciężko teraz o porządnych ludzi, tym najchętniej
wpakowałbym kulkę w łeb.
-Jasne. –
odpowiedział szatyn, próbując dalej zachować opanowany ton, co średnio mu
wychodziło.
-Więc,
zapytam jeszcze raz: Fitz kontaktuje się z córką?
-Nie, nie
kontaktuje się. Młoda Fitz spotyka się jedynie z czwórką znajomych,
sporadycznie z ciotką.
-Zaraz,
czwórką? – usiadłem prosto. Ta mała brunetka, tych dwóch z informatyki i…? Ktoś
jeszcze?
-No tak,
dziewczyna, czyli Firth, ten Max, ale to rzadziej, Holland i taki blondyn. Ale
to jakoś ostatnio, więc pewnie przypadkiem się poznali albo znali się kiedys,
nie wiem.
Jego
ostatnie dwa słowa wprowadziły mnie w stan wściekłości.
-JAK TO
KURWA NIE WIESZ?! To co ty tu jeszcze robisz?! W twoim słowniku nie ma zwrotu: nie wiem! I do kurwy
nędzy jaki blondyn?! Nazwisko!
Cisza.
Momentalnie wstałem i już po chwili trzymałem faceta za szmaty.
-NAZWISKO. –
wycedziłem.
-N-nie znam.
– powiedział cicho.
Rzuciłem nim
o ścianę, po której się obsunął w dół. CO ZA IDIOTA.
-Czy ktoś tu
kurwa wie po co tu jest, co robi i jak dobrze zrobić to co do niego należy?! –
krzyknąłem z całych sił.
-Ja wiem. –
usłyszałem dobrze znany mi kokieteryjny głos, na który wywróciłem oczami. Logiczne, że ONA WIE. W końcu była tu tylko
by spełniać moje osobiste potrzeby.
-Nie teraz
Kylie. – warknąłem.
-Po co te
nerwy? – poczułem delikatnie dłonie na
moich ramionach.
Przysięgam, że
gdyby nie moja niewyjaśniona słabość do tej dziewczyny to już dawno by jej tu
nie było. Ba, nie byłoby jej na tym świecie.
A jednak
jest i mimo, że doprowadza mnie do istnego szału, to doprowadza mnie też do
nieco innego uczucia, innego rodzaju szału…
-Do jutra
chcę wiedzieć kim jest ten pieprzony blondyn i nie obchodzi mnie nic innego!
Jeśli do jutra się tego nie dowiem- ktoś zapłaci za to głową. – warknąłem
głośno, by wszyscy mnie usłyszeli. Odpowiedziały mi skinięcia głowami i cichy
szept Kylie przeznaczony tylko dla mnie:
-Widzę, że
jesteś wściekły…
-Nie ma was.
– powiedziałem głośno do wszystkich i pociągnąłem blondynkę na górę do pokoju
by jak zwykle przy jej pomocy wyładować swój gniew.
* dzień
później, sobota, oczami Caroline*
-Ale
uwielbiam te szorty! -zaprotestowałam gorąco śiskając lekko w dłoniach dżinsowy
materiał.
Zack ma po
mnie przyjechać za jakąś godzinę, a ja
nadal nie wiem w co się ubrać!
Niby to nie
jest jakiś wielki koncert, po prostu występ w klubie. Nie powinnam się zbytnio
wyróżniać. Ale też chcę wyglądać ładnie, hm,
seksownie?
Po prostu
tak, żeby trafić w gusta Zacka.
Hayley
pół-leżała na moim łożku jedząc ciastka. I TEORETYCZNIE pomaga mi wybrać coś na
dzisiaj. Z tym, że nic jej się nie podobało.
-Hayleeeey!
– jęknęłam przeciągle.
-No co? –
wzruszyła ramionami gryząc ciastko.
-Te szorty i
tamta koszula, do tego kurtka dżinsowa? – zapytałam sugerując zestaw, który odpowiadał mi najbardziej.
- Te szorty?
– spojrzała na mnie krytycznym wzrokiem.
-To jedyne
szorty, w których moje nogi wyglądają w miarę szczupło! – jęknęłam.
-Raczej
jedyne szorty w których masz całą dupę na wierzchu. – mruknęła znudzona.
-Bez
przesady Hayley, sama mnie nakłaniałaś, żeby je kupić. – zauważyłam
podirytowana. Nic jej dzisiaj nie pasowało.
-Tak, bo dla
twojego tyłka w tych szortach mogłabym zmienić orientację. – wzruszyła
ramionami.
-Więc w czym
masz taki problem, Hay? – zapytałam z wyrzutem.
-W niczym
takim, po prostu zaskakujesz mnie. Ale
okej, jeśli chcesz się z nim pieprzyć w tym klubie w kiblu, to proszę bardzo,
tylko ja matką chrzestną nie będę. – chwyciła kolejne ciastko.
-W takim
razie moja ulubiona spódnica i crop top. – zignorowałam jej uwagę. Zauważyłam,
że od kiedy częściej spotykam się z Zackiem, Hay dziwnie się zachowuje.
-Zack na
pewno utrzyma łapy przy sobie. – mruknęła z sarkazmem.
-Hayley do
cholery! – rzuciłam z irytacją ubrania na łóżko.
-No co?
-O co Ci
chodzi? Od niedawna dziwnie się zachowujesz i cały czas coś Ci nie pasuje! Z
czym ty masz kobieto problem?
Brunetka
westchnęła tylko. Zawahała się chwilę ale w końcu się odezwała.
-Po prostu
nie przepadam za tym twoim Zackiem, okej? – spojrzała na mnie niepewnie.
Usiadłam z
westchnięciem obok niej.
-Przecież ty
go nawet nie znasz.
-Nic nie
poradzę, że nie przekonuje mnie. – wzruszyła ramionami. Widać po niej, że
jeszcze coś ją męczy, ale postanowiłam dać jej czas.
-On nawet
nie miał okazji, żeby Cię ,,przekonywać”, Hay. – westchnęłam.
-Po
prostu mam wrażenie, że nie jest dla
Ciebie odpowiedni i tylko będą przez niego kłopoty, okej? Źle mu z oczu patrzy.
– mówiła, nie do końca pewna tego co mówi. Na pewno jest coś jeszcze. Coś, do
czego się usilnie nie przyznaje, mimo, że ją to męczy.
-Nawet nie
patrzyłaś w jego oczy. – parsknęłam.
-Za to ty
znasz je aż za dobrze, nie? – mruknęła zaczepnie za co dostała ode mnie
poduszką. Nasz śmiech rozluźnił napięcie.
-Po prostu
na niego uważaj, okej? – Hay patrzyła na mnie uważnie. Jest po prostu aniołem i tyle.
-Obiecuję. –
potwierdziłam.
Pokiwała
tylko głową.
-I zakładaj
te szorty – westchnęła a na moich ustach momentalnie pojawił się uśmiech. –
Tylko bez szpilek czy litów! Zostaw jego wyobraźni minimalne pole do popisu.
Roześmiałam
się.
-Wiedziałam,
że w końcu szorty wygrają! – zawołałam wesoło.
-Zawsze
będzie mu trudniej się do Ciebie dobrać, niż gdybyś miała spódnicę, więc… -
zaczęła ironicznym tonem ale przerwałam jej skutecznie rzutem poduszką w twarz.
-Jesteś
głupia, Hay. – parsknęłam.
-Też Cię
kocham, Fitz. – usłyszałam w odpowiedzi.
*oczami
Hayley, dzień wcześniej, wieczór*
Zabiję
kiedyś Maxa, przysięgam. Zaraz po Caroline, to najbardziej spóźnialska osoba na
świecie. Wiecznie trzeba na nich czekać.
Rozejrzałam
się, próbując znaleźć sobie jakieś zajęcie. Wybrałam jedną ze spokojniejszych
ławek w tym parku więc za wiele tu do roboty czy obserwowania nie było.
A jednak
mimo wszystko uwielbiam to miejsce, tą ławkę. Wiązały się z nią same przyjemne
wspomnienia. Oczywiście wspomnienia chwil spędzonych w towarzystwie pewnego
chłopaka. Automatycznie się uśmiechnęłam na obraz Ashtona w mojej głowie.
O ile
wcześniej podobało mi się to co było między nami, teraz jestem aż niemożliwie
szczęśliwa. Wiem na czym stoję i
świadomość tego co jest między nami jest
najlepszym uczuciem na świecie.
- Wybacz,
Hay, serio, starałem się być jak najszybciej. – z zamyślenia wyrwał mnie
znajomy głos. Max był już nieco zdyszany obok mnie. Ale coś mi się nie
zgadzało. Miał nienaturalnie dużo energii, którą aż przekazywał. Miał włosy
rozwiane we wszystkie strony, a jego oczy błyszczały. Na dodatek, szeroki
uśmiech nie schodzi mu z twarzy.
Mimo moich
obserwacji i nieodpartej ciekawości, przytuliłam go tylko na powitanie.
-Kwestia
przyzwyczajenia, że wiecznie się spóźniasz. – mruknęłam, uśmiechając się nieco
sztucznie.
Czemu jestem
taka kiepska w ukrywaniu emocji?
-Przyniosłem
Ci tą kopię, o którą prosiłaś. – Max
podał mi obiekt, który jeszcze przed
kilkoma minutami głównie mnie interesował.
-Dzięki,
Max.- uśmiechnęłam się z wdzięcznością. – Co u Ciebie?
Przysięgam,
że mimo iż uważałam, że to niemożliwe i wręcz bolesne, jego uśmiech stał się
jeszcze szerszy.
-Bardzo
dobrze. – powiedział tajemniczo. Serio? NIE RÓB MI TEGO.
-Ale się
rozwinąłeś, Max, zwolnij, bo aż nie nadążam za taką ilością informacji naraz. –
prychnęłam sarkastycznie, czym go tylko rozbawiłam.
-Oj no… - mruknął
i zamilknął.
-Oj, co? –
męczyłam. – No nie bądź taki, mów co jest! – dałam mu kuksańca w bok.
-Powiedzmy,
że u mnie dzieje się coś w podobie do tego, co dzieje się u Ciebie.
Nic nie
rozumiem.
-To znaczy?
– zapytałam nieco zdezorientowana.
-Poznałem
kogoś. – powiedział wesoło.
Co?
Czas się dla
mnie zatrzymał. Max kogoś poznał.
-Dziewczynę?
– otrzeźwiałam nieco. Tylko rozbawiłam go po raz kolejny.
-Tak,
Hayley, nie przypominam sobie, żebym był innej orientacji. – parsknął.
Ale... Ale
jak to?
Przecież…
Caroline i Max. Przecież to było oczywiste, że oni będą razem. Ich kolacja może
średnio coś ruszyła, a ostatnio kiedy poruszałam temat przyjaciółki z Maxem, on
był wyraźnie zrezygnowany. Zack Zackiem, ale… ALE PRZECIEŻ TO MAX.
Jak jakiś
Zack ma się do Maxa?
-Ale… Co z
Caroline? – wydusiłam z siebie.
Spochmurniał
odrobinę. Ale tylko na chwilę.
-Caroline
jest już szczęśliwa. Ja też jestem. I to chyba o to chodzi, prawda?
-Ale… Nie
jesteście razem…- wyjąkałam.
-Nie. I
wątpię, żebyśmy byli. – uśmiechnął się do mnie w dziwny sposób.- To skończona
sprawa. Jesteśmy przyjaciółmi i jest tak jak powinno być.
NIE, NIE
JEST TAK JAK POWINNO BYĆ.
-Chcesz mi
powiedzieć, że masz dziewczynę?
Zaśmiał się
krótko.
-No...
Jeszcze nie, ale jest… Jest bardzo fajnie. – powiedział wyraźnie zadowolony.
-Ale jak,
kiedy…? – nadal trwałam w szoku.
-Właściwie
widywałem ją przelotnie już wcześniej, ale niedawno się poznaliśmy tak bardziej
oficjalnie no i … No i spotykamy się. – uśmiechnął się wesoło.
-Wow. –
mruknęłam tylko. – Hm, to świetnie, Max. – starałam się trochę ogarnąć.
-Hay,
przepraszam, ale muszę lecieć. Obiecałem Sarze pomóc jej i czas na mnie. Ale
widzimy się w poniedziałek u mnie. – wstał i zanim się zorientowałam przytulił
mnie i już odchodził machając mi.
-Sara… -
mruknęłam pod nosem gdy się już oddalił. To dlatego był taki szczęśliwy i pełny
energii?
Nie mogłam
tego wszystkiego ogarnąć. Jeśli ktoś zapytał by mnie godzinę temu czy jestem
czegoś pewna, powiedziałabym, że tego, że Cara i Max będą razem.
A teraz?
Sara, Zack…
Nie o to chodzi, że się nie cieszę. Cieszę
się, że Cara i Max są szczęśliwi. Ale…
To wszystko
nie tak…
Czy to ja
jestem tak dziwna, czy to wszyscy inni
powariowali?
Caroline i
Zack.
Max i jakaś
Sara.
Może to
dziwne, ale poczułam się jakoś dziwnie pusta, zawiedziona. Max zdecydowanie
czuł coś więcej do Cary. Od dłuższego czasu. Byłam przekonana, że nikt nie
zadba o nią lepiej niż on. Że to jest
właśnie to pieprzone przeznaczenie.
A teraz?
Przywołałam
w myślach obraz szczęśliwego Maxa sprzed
kilku chwil. To naprawdę świetnie, widzieć go tak radosnego.
Ale…
ALE.
Sara to nie
Caroline.
Zack to nie
Max.
Dźwięk smsa
wyrwał mnie z mojego dziwnego nastroju.
JEJU HAY, ZACK ZAPROSIŁ MNIE NA KONCERT W
BRIGHTON WELLS ! *o*
Jutro o 12 wybieranie ciuchów xx
Od: Cara x